List terapeutyczny

Często trudno się do tego zabrać, więc zamieszczam listy jako wzór. Opracowałam je na podstawie książki Anety Łastik „Wewnętrzne dziecko w związku”. Po co pisać listy?

Między innymi po to by opisać w nim swoje najskrytsze emocje, zawiedzione oczekiwania, skargi, słowa, których nie zdążyliśmy wypowiedzieć, gdy jeszcze był ku temu czas. Trudno się do niego zabrać, by poradzić sobie z niedomkniętą żałobą, wszechogarniającym poczuciem winy, wstydu lub gniewem. Najczęściej nie chcemy się z nim konfrontować, roztrząsać go, dzielić się z nim z innymi. Boimy się, że ta emocja zapanuje nad nami, zdominuje nasze myślenie, „pokona nas”. Że nasz świat jak „domek z kart” się rozsypie. Traktujemy niewygodną emocję jak wroga, z którym możemy wygrać lub przegrać, nigdy zaś dogadać się.

List może pozwolić wyrzucić z siebie wewnętrzny problem – ból. Dzięki temu może on zostać nazwany, opisany i koniec końców zaopiekowany. Taki list pozwala wybrzmieć negatywnym uczuciom i wyciszyć je. Emocja, której nie ubierzemy w słowa rzadko jednak znika sama. Tłumienie jej, powoduje, że rośnie ona w siłę i nadszarpuje nasze zasoby teraźniejsze. Podsumowując, list daje możliwość nazwania, uporządkowania, wyjaśnienia, uwolnienia, i domknięcia pewnych spraw, żeby zacząć żyć swoim życiem. Nie jest jego celem obwiniać kogokolwiek.

Polecam film “Szklany zamek” (2017) reżyseria i scenariusz Destin Daniel Cretton

 

Do matki

Cześć,

Piszę do Ciebie pierwszy w życiu list. Jest to jedna z najtrudniejszych rzeczy, jakie do tej pory robiłem. Sytuacja jest szczególna. Wróciłem do domu po kilku latach studiów. Bardzo się zmieniłem, choć pewnie o tym nie wiesz. Kiedy wracam do domu, mimo wielu dużych zmian w moim życiu i we mnie – wracam na swoje stare miejsce, traktujesz mnie tak samo, jak traktowałaś piętnastolatka. A ja staje się dorosły. Dopiero teraz, powoli z uporem, zaczynam myśleć i działać jak osoba dorosła. Dzisiaj mam 26 lat, bagaż trudnych doświadczeń i dopiero zaczynam mój prawdziwy start w życiu. Prędzej czy później, gdy tylko stanę na nogi, znowu opuszczę ten dom. Żeby zbudować swoje własne życie i być szczęśliwym człowiekiem. To dobry moment, żeby zamknąć rozdział pod tytułem „dzieciństwo” i od teraz wziąć na siebie odpowiedzialność za własne życie. A to – niestety – wymaga ode mnie ogromnej pracy nas sobą, nauki życia na nowo, od podstaw. Ty z ojcem nie nauczyliście mnie bowiem niemal niczego, mimo iż był to Wasz obowiązek. Do wszystkiego będę musiał dochodzić sam, ucząc się na własnych błędach. Chcę być szczęśliwy i będę szczęśliwy. Dlatego chcę nauczyć się szacunku do siebie i miłości do siebie – których nie nauczyłem się w domu. Po to, żeby wykorzystać w największym stopniu moje zdolności, aby budować własne, szczęśliwe życie, obdarzając szczęściem i miłością innych ludzi, którzy ze mną przez to życie pójdą. A nie można dać innym czegoś, czego się samemu nie ma. Człowiek, który nie kocha siebie, nie może kochać innych, a ten, który nie szanuje siebie – nie szanuje innych.

Dlatego tym listem przerywam lata milczenia – chcę szczerze i otwarcie powiedzieć prawdę o sobie, prawdę, o której nigdy ze mną nie chciałaś (lub nie umiałaś) rozmawiać! Wolałaś utrzymywać „dobre zdanie” o dziecku, nie chcąc słyszeć z jego ust tego, co w nim naprawdę siedzi i o co mu właściwie chodzi. Są tysiące spraw, które się we mnie przez 26 lat nagromadziły, a na które miałaś zamknięte uszy. O pewnych rzeczach po prostu nie wolno było rozmawiać, przed innymi broniłaś się, bo nie chciałaś się czuć winna. Czy bowiem kiedykolwiek „dałaś ucho” któremuś ze swoich dzieci, wysłuchując ze zrozumieniem, co Twoje własne dziecko ma Ci dopowiedzenia? Jakie ma pragnienia, potrzeby, marzenia, uczucia, lęki, problemy? Nie. Byłaś zbyt zajęta: pracą, gotowaniem, praniem, sprzątaniem, robieniem zakupów, modlitwą i chodzeniem do kościoła, a także zamartwianiem się wszystkim, co było w Twojej głowie (a co rzadko miało coś wspólnego z moimi czy naszymi realnym problemami) oraz zajmowaniem się zapijaczonym mężem, który sam sobą nie umiał się zająć. Wszystko było na Twojej głowie. Na Twoje własne życzenie, choć pewnie twierdzisz, że musiałaś i musisz to wszystko robić. Nie chciałaś zobaczyć innych możliwości.

Chcę uwolnić się od zalegającego żalu, złości, smutku i frustracji. Te uczucia powinny znaleźć właściwych adresatów – to znaczy Ciebie i ojca (a on w najmniejszym stopniu nie wywiązał się ze swojej rodzicielskiej roli wobec mnie). Jest to tym trudniejsze, że nigdy ze sobą naprawdę nie rozmawialiśmy. Od wielu lat praktycznie nie mamy ze sobą kontaktu. Z tego listu dowiesz się dlaczego? Kiedy rozpocząłem na drugim roku studiów moją pierwszą terapię i zacząłem odkrywać, skąd się biorą moje depresje, dlaczego czuję się gorszy od innych i zacząłem sobie zdawać sprawę z faktu, że winę za to w dużej mierze ponosisz Ty oraz ojciec, uwolniły się we mnie pokłady starego żalu i złości. Dotąd nie mówiłem Wam o nich otwarcie – bo jak to dziecko – chciałem chronić rodziców przed bólem. Aż zrozumiałem, że chroniąc przed bólem Was – chowam w sobie to wszystko, a to bolało mnie, niszczyło i zmuszało do udawania, że wszystko jest w porządku. A nie było. I powinniście o tym, wiedzieć, póki jest jeszcze czas.

W tym liście chcę dać wyraz tym uczuciom, uwolnić się od ich siły. To jest także szansa, żeby poprawiły się nasze stosunki w przyszłości. Mam nadzieję, że mamy na to jeszcze trochę czasu. Pamiętaj jednak, że pewne krzywdy po prostu nie nadają się do wybaczenia – gdyż ich skutki, jak bagaż, będę niósł ze sobą przez całe życie. Poza tym wiele krzywd zadaliście, kiedy byłem jeszcze dzieckiem lub dorastającym chłopakiem – a nie mogę, jako dorosły, przebaczyć w imieniu tego bezbronnego dziecka, którym byłem. Przyjęło się, że powinnością dzieci jest przebaczanie rodzicom, niezależnie od tego, jaką krzywdę im wyrządzili. A moim zdaniem to jest nadużywanie czwartego przykazania dekalogu! Rodzice pozostają bezkarni. A tymczasem – każdy dorosły, który niechcący skrzywdził dziecko, wręcz sam powinien powiedzieć dziecku, że to jest nie do wybaczenia i że bardzo przeprasza, bo jako dorosły powinien był się przez chwilę zastanowić nad tym, co robi! A Ty nie przepraszasz nigdy. Czy to znaczy, że nie popełniasz błędów? Z wielu krzywd nie zdajesz sobie sprawy – bo mnie, jako dziecku, nie wolno było o nich nawet mówić. Ty miałaś rację i koniec. Nie wiem, czy zastanawiałaś się, że wiele Twoich zachowań wyrządza mi krzywdę. Miałem Cię słuchać i tyle, bo byłem przecież tylko „gówniarzem”. Mówię więc o nich – krzywdach, po raz pierwszy, w tym liście.

Uważam jednak, że jeżeli zdasz sobie sprawę z błędów, które popełniłaś, nie będziesz w nieskończoność chciała zaprzeczać, uważając, że „inaczej nie mogłaś” (mogłaś!), i zaakceptujesz mój punkt widzenia (niekoniecznie musisz go podzielać), a co za tym idzie – wreszcie zaakceptujesz mnie takiego, jaki jestem, a nie takiego, jakim chciałabyś, żebym był.
Nie jest usprawiedliwieniem, że i Ty miałaś ciężkie życie. To wyjaśnia wiele Twoich zachowań – wyjątkowej lękliwości i agresji zarazem, lęku przed Bogiem, przed ludźmi, przed ich złą oceną, przed biedą, przed ryzykiem i tak dalej, i tak dalej. Pochodziłaś z biednej rodziny, Twój ojciec – podejrzewam był często okrutny i też nie miałaś się do kogo zwrócić. To jest wyjaśnienie , ale nigdy usprawiedliwienie. Zanim bowiem podjęłaś decyzję o założeniu rodziny i wychowywaniu dzieci, powinnaś była zrobić z tym jaki taki porządek, żeby nie powielać i nie przekazywać dalej złych zachowań swoich rodziców. Tak się nie stało. Dlatego nie jest usprawiedliwieniem, że miałaś gorzej. Bo to nie daje Ci prawa, żeby móc na kimkolwiek wyładowywać złość, wściekłość, agresję lub „cierpienie” za krzywdy wyrządzone Ci przez innych ludzi – głównie przez Twoich rodziców, może i rodzeństwo, męża, teściową, „przyjaciół”. Z nimi powinnaś się rozliczyć. To oni powinni być adresatami Twojej złości za doznane krzywdy, a nie własne dzieci, jak się często działo, podejrzewam, że nieświadomie! Ale krzywda wyrządzona nieświadomie wcale nie boli mniej niż ta wyrządzona świadomie! Niemniej – ponieważ myślę, że niczego złego nie robiłaś celowo, ale o tym nie wiedząc lub myśląc, że robisz dobrze – być może będzie jeszcze między nami możliwe porozumienie i dobre wykorzystanie lat, które przed nami zostały. Ale już na zupełnie innych zasadach niż kiedyś. Nigdy nie będzie już tak, jak tylko Ty chcesz. Ważne, żebyś potrafiła spojrzeć na swoje błędy jako na błędy, a nie zasługi, umieć się do nich przyznać i mieć odwagę i chęć zmian sposobu patrzenia na mnie, na siebie, na życie. Żebyś umiała spojrzeć na mnie jak na osobę dorosłą, równie ważną jak Ty sama. Żebyś nauczyła się słuchać, nawet jeśli moja prawda jest dla Ciebie nieprzyjemna. Nigdy nie jest za późno. To wymaga wysiłku i pracy nad sobą, którą musisz chcieć wykonać sama, i nikt tego za Ciebie zrobić nie może. Jak pisał Cz. Miłosz o tym, czego nauczył się od swojej przyjaciółki: „We własnym życiu nie wolno poddawać się rozpaczy z powodu naszych błędów i grzechów, ponieważ przeszłość nie jest zamknięta i otrzymuje sens nadany jej przez nasze późniejsze czyny”.

Na początku chcę powiedzieć: To nie wina Twoich dzieci, że miałaś męża alkoholika, który zamiast utrzymywać rodzinę i być jej opiekunem, był źródłem wstydu i lęku. Nie dał nam nic, co więcej – Wasza córka przez wiele lat musiała go utrzymywać! Ona – dziecko, musiała być rodzicem dla własnego ojca: totalne pomieszanie ról! To nie nasza wina, że nie miałaś wsparcia rodziny, że na wszystko musiałaś zapracować sobie sama. To nie nasza wina, że sama miałaś nieszczęśliwe dzieciństwo, że nie dostałaś od swoich rodziców tego, co Ci się należało. To nie nasz wina, że nie potrafiliście razem stworzyć spokojnego, ciepłego, szczęśliwego domu dla siebie i swoich dzieci, które pozostawały pod Waszą opieką. A za te winy – nie swoje – cała nasza czwórka musiała słono zapłacić. Osobowość człowieka – jak dobrze wiadomo – kształtuje się w domu, i tylko tam. To wielka odpowiedzialność wychowywać małego człowieka. Zachowanie rodziców wobec dzieci – a także przykład ich wzajemnej miłości i szacunku, stosunek do innych ludzi itd. – kształtuje jego osobowość i ma ogromny wpływ na jego życie. „Niedaleko pada jabłko od jabłoni” – mówi przysłowie. Ale też: „Jak sobie pościelesz , tak się wyśpisz”. Dlatego jestem pierwszym odważnym, który nie chce zamiatać spraw pod dywan i chce świadomie zmieniać swoje życie – na lepsze, zamiast powielać wyuczone w domu zachowania.

Bardzo mnie boli za każdy razem, kiedy twierdzisz, że nas dobrze wychowałaś. Jakież to kłamstwo! Nie będę mówił w imieniu mojego rodzeństwa, choć i oni też mają poważne, wyniesione z domu problemy, o których pewnie nigdy z Wami nie rozmawiali (a może chcieli rozmawiać, ale Wy nie chcieliście słuchać). Przez całe życie byłem zalękniony, od młodych lat w depresji (której nikt nie zauważył), w wieku 16 lat wylądowałem w szpitalu z wrzodami (choroba psychosomatyczna), a od 19 roku życia !!!, zamiast cieszyć się pełnią młodości, jadę na lekach antydepresyjnych. Wszyscy mamy niskie poczucie własnej wartości, nie potrafimy przeżywać przyjemności, nie umiemy budować bliskich relacji z innymi ludźmi, nie mówiąc o związkach, miłości i życiu erotycznym. Skąd się to wszystko u nas wzięło? Urodziliśmy się wadliwi? Skądże! Żadne dziecko nie rodzi się wadliwe; rodzi się z określonym zestawem cech, które nie są ani dobre, ani złe, a zadaniem rodziców jest wychować je do szczęścia, radzenia sobie z uczuciami i konfliktami, tworzenia dobrych związków uczuciowych z innymi ludźmi, do podejmowania rozmaitych życiowych ról i radzenia sobie z problemami, których niemało niesie życie. Czy to, co Wy robiliście z ojcem, nazywa się dobre wychowanie dzieci?

Owszem, wstydu Ci nie przynosimy, ale nie jesteśmy szczęśliwi. Bo często po prostu boimy się żyć. A w wychowaniu dzieci nie chodzi o to, żeby nie przynosiły wstydu rodzicom, ale żeby były szczęśliwe. Nawet jeśli robią rzeczy, które mogą się komuś nie podobać. To bardzo rani, kiedy na przykład przy obiedzie tak chętnie wytykasz błędy innych ludzi, innych matek, a sama nie potrafisz zobaczyć, ile krzywd nam z ojcem wyrządziliście! Przez wiele lat nie mówiłem o tym, i tak było wszystkim wygodnie.

Miałem nieszczęśliwe dzieciństwo. Dorastanie w tym domu to był koszmar …
Był to dom z zapijaczonym tatusiem, przed którym trzeba było uciekać, matka która zabraniała niemal wszystkiego, bo wszystkiego się bała, a nie uczyła niczego; dom w którym […] jest tylko jedno zmartwienie: jedzenie, i jeden obowiązek: kościół.

Bardzo często, zamiast marzeń i prawa do szczęśliwego dzieciństwa, centralnym punktem życia był pijany tatuś. Nie wiem, czy wiesz, ale dziecko przeżywa wtedy ogromny, nie do opisania wstyd. Awantury, kiedy przychodzi spity. Ogromny strach, lęk, że pijany ojciec wyrządzi Tobie i nam krzywdę, że zostanę sam. A Ty wtedy najbardziej lubiłaś się wdawać z nim w dyskusję. I byłaś zawsze jeszcze głośniejsza od niego. Trajkotałaś, darłaś się, wygarniałaś mu wszystko właśnie wtedy, gdy był pijany. Jakby wtedy coś z tego rozumiał. Kiedy był trzeźwy nie rozmawialiście o tym nigdy. Potem kac, parę cichych dni i wszystko dobrze. Byłem na Ciebie wściekły, że wchodzisz z nim właśnie wtedy w dyskusję, kiedy jest pijany. Nie wiem, czy pamiętałaś, że jestem gdzieś tam zamknięty w pokoju i strasznie się boję. Nigdy nie zastanawiałaś się, co w tym momencie czują Twoje dzieci? Czemu nie wyrzucałaś go wtedy z domu? Czemu nie zajmowałaś się nami, tylko z nim się wykłócałaś? Kazałaś nam na to patrzeć? Przekleństwa leciały z obu stron. Do dziś nienawidzę, kiedy podnosisz głos i krzyczysz tym swoim ostrym, nieprzyjaznym tonem – wraca do mnie echo tamtejszych kłótni … Od najmłodszych lat – awantura za awanturą, a w małym dziecku – trwoga, lęk, wstyd, złość na rodziców, cierpienie … nieraz działo się to w nocy. A na drugi dzień trzeba było iść do szkoły. Po powrocie – tatuś na kacu zamknięty w pokoju, który powinien był być mój. Wstydziłem się zapraszać kolegów. Wasze krzyki skutecznie uniemożliwiały mi naukę – nie mogłem się skoncentrować, i to mi zostało do dziś. Mam ogromne problemy z koncentracją. Podobnie było później z nauką w liceum: albo awantura, przy której nie mogłem przeczytać ani linijki tekstu, albo ogromny wysiłek, żeby skoncentrować się na przeczytaniu kilku stron. Maturę zdałem celująco. Nikt mi nie pomógł. A problemy miałem już wtedy – ogromne. Takie sytuacje na psychice dziecka odbijają ogromne piętno. Co z tego, żeby bywały chwile spokoju? Tych momentów lęku nie da się wymazać.
Podobnie Wigilie, Sylwestry … Widok pijanego ojca, awantur. Pamiętam takiego sylwestra, on był pijany, Ty rozwścieczona na niego. A potem – idź dziecko i baw się, z widokiem Waszej awantury przed oczami! Człowiek szedł, i to jeszcze z poczuciem winy, że sam się bawię, a w domu rozpierducha. Byłem wściekły na Was oboje. Że nam zgotowaliście taki los, takie piekiełko i nic nie robiliście, żeby to zmienić. Żebyśmy mogli żyć normalnie. To nie była nasza wina, a musieliśmy w tym uczestniczyć… Jak słyszałem od Ciebie: „Śniła mi się moja mama” albo „O, ojciec wraca”, to odechciewało mi się żyć. Myślałaś głównie o sobie. A ja też cierpiałem wtedy podwójnie: bo Ty cierpiałaś… A byłem mały i bezbronny. Potem w takim klimacie dorastałem.

Kiedy on był trzeźwy – nie było łatwiej. Wtedy bałem się Ciebie, Twojego gniewu, Twoich nastrojów. Że jeśli będę chciał czegoś, co Ci się nie spodoba, to mnie odrzucisz. A dla dziecka – bezbronnego, które na świat patrzy z perspektywy cztero-, sześcio – czy dwunastolatka-, całkowicie zdanego na łaskę i niełaskę matki, odrzucenie przez nią oznaczało śmierć, koniec świata. A Ty odrzucałaś często, za takie czy inne zachowanie, za takie czy inne uczucie. Musiałem całkowicie podporządkować się Tobie, Twoim nastrojom, Twoim nakazom i zakazom, nie wolno mi było mieć własnych pragnień, planów, chęci zrobienia tego czy owego, pójścia tam czy siam – w ogóle nie brałaś tego bowiem pod uwagę. I pamiętaj, mówię tutaj o czasie, kiedy miałem 4,6,8,12 lat a nie 20! Miało być tak, jak Ty chcesz, i koniec. Dlatego stałem się po prostu „bezproblemowym”, „grzecznym”, „niesprawiającym problemów”, „poważnym” chłopcem, piątkowym, szóstkowym uczniem… Czy dziwisz się, skąd się brał mój lęk? Przez wiele lat cierpiałem z tych powodów na bezsenność, dość szybko i łatwo daliście mi etykietkę, że mam „nerwicę”! W tym przekonaniu obwiniając za nią siebie samego, żyłem przez wiele lat. Zamiast zadać sobie pytanie: „Dlaczego to dziecko ma takie problemy?” i starać się je rozwiązać (głównie przez zmianę własnych zachowań, podejmowanie kroków od naprawy małżeństwa lub separacji), zamiast uderzyć się w czoło i opamiętać (obydwoje!) – potrafiliście mnie jedynie wyśmiać lub obwinić za lęk, za bezsenność, za to, że nie potrafiłem zasnąć bez Ciebie. A był to zwykły zakamuflowany wyraz dziecięcego lęku, że coś Ci się stanie. Albo że mnie się coś złego stanie – bez Ciebie.
Musiałem zrezygnować z prawdziwego „Ja”, żeby nie przysporzyć Ci więcej kłopotów, bo miałaś ich przecież tak dużo! Mąż alkoholik, praca, gotowanie, pranie, sprzątanie itd. Każde sprzeciwienie się Tobie – wiązało się z odrzuceniem. Byłaś surowa, karałaś mnie za najmniejsze przewinienie(a żadnego dużego nigdy nie popełniłem! Nigdy!). Za co więc lałaś mnie czasem pasem, kablem czy smyczą? Podaj przykład choć jednego przewinienia, za które warto było mnie tak ukarać. Nadal będziesz uważać, że wolno bić dzieci? Jeśli chce się, żeby przez całe życie musiały walczyć z depresją – proszę bardzo! Dlaczego słyszałem takie zabójcze słowa: „Ty mnie do grobu wpędzisz!” (żadne dziecko nie chce zrobić krzywdy matce). Dziecko czuje w takich chwilach tak ogromny gniew na siebie, z którym nie może sobie poradzić, czuje ogromne poczucie winy, że chce zniknąć, umrzeć, nie być … a ja czułem to wielokrotnie. Wtedy kiedy słyszałem, jak w gniewie mówiłaś do mnie: „Najgorszy mąż jest lepszy niż najlepsze dzieci”, myślałem, że mnie nie kochasz – skoro często tak się kłócisz i nienawidzisz swojego męża, to nas musisz nienawidzić jeszcze bardziej! W takich chwilach, kiedy powtarzałaś te słowa, czułem się gorszy niż nieodpowiedzialny alkoholik, który wszczyna awantury … czułem się gorszy niż on. Tak potem miałem przez całe późniejsze życie, bo dziecko święcie wierzy w słowa rodziców. Nigdy mnie za te raniące głęboko słowa nie przeprosiłaś. Za swoje utraty kontroli, uważając, że masz do nich prawo … Tak, każdemu zdarzy się stracić kontrolę, ale wtedy trzeba za to przeprosić. Tym bardziej dziecko, które jest bezbronne, wrażliwe i wszystkie słowa matki przyjmuje jako prawdę, bezkrytycznie, nawet jeśli ranią je te słowa głęboko, pozostają w ich pamięci na zawsze i kształtują jego osobowość. Starałem się przeciw takiemu zachowaniu czasem buntować, ale nie miałem prawa się skarżyć. Bo rację wolno było mieć tylko Tobie (nawet wtedy gdy się myliłaś). Z czasem więc nauczyłem się, że nie warto z Tobą w ogóle rozmawiać. W takich chwilach nie było z Tobą żadnej dyskusji, nie można było się bronić, bo wściekałaś się jeszcze bardziej. Starałem się być więc lepszy, nienaganny, idealny, a kiedy mi to – jak to dziecku – nie wychodziło, znów wpadałaś w gniew:”Zejdź mi z oczu”, „Ty smrodzie jeden” itd. To Twoje słowa. Pamiętam je do dziś. A ja byłem, wiesz o tym dobrze, wrażliwszy niż inne dzieciaki. Być może innym te słowa nie wyrządziły aż takiej krzywdy, może inni w przyszłości byliby gotowi za nie oddać … ja przypłaciłem „nerwicami” i depresją.

Nigdy przy tym nie potrafiłaś usiąść i wyjaśnić, jak dziecku, spokojnie i z cierpliwością. Po prostu nie pamiętam takich sytuacji. W ogóle nie podejmowałaś próby spokojnej, nieagresywnej rozmowy, coś takiego dla Ciebie nie istniało. Ilekroć nie chciałem czegoś, co mi rozkazywałaś zrobić – np. iść do kościoła, bo wolałem bawić się z innymi dziećmi – wpadałaś w gniew. Pamiętam te Twoje wielkie oczy, wykrzywioną twarz, głośny i szorstki jak nieheblowana deska krzyk, bez cienia wyrozumiałości, litości, wrażliwość, współczucia, darłaś się. Bałem się tego krzyku i gniewu. Raz powiedziałaś: „Jak Ty nie chcesz iść do Matki Boskiej, to Matka Boska też Cię kiedyś nie będzie chciał”. To kłamstwo. Czemu tak mówiłaś? Naprawdę w to wierzyłaś? Jeżeli Matka Boska istnieje, podejrzewam, że nie odrzuciłaby mnie za to, że nie poszedłem na majówkę, w pierwszy piątek, na Drogę Krzyżową, w momencie kiedy miałem swoje dziecięce sprawy. A jeśli by tak zrobiła, to nie jest warta miłości. 

Rezygnowałem ze swoich wszystkich cech charakteru, których Ty nie chciałaś zaakceptować … a mimo to czułem się gorszy. Jedynym Twoim problemem wtedy było to, że „znowu się rozgniewałam, przez Ciebie nie będę mogła iść do komunii”. Przeczytaj to zdanie: „Przez Ciebie nie będę mogła iść do komunii!” przeze mnie?! – winę za swój grzech zwalałaś na dziecko! I nigdy mnie nie przepraszałaś! A grzechem nie jest gniew, gniewać się można – grzechem jest wyrządzenie nim krzywdy drugiemu człowiekowi, a zwłaszcza własnemu dziecku, które wobec dorosłego jest zawsze bezbronne! Bo dorosłemu gniew takiej krzywdy nie wyrządza, jeśli zna swoją wartość, ale dziecku – tak! I za nim pójdzie się przeprosić Boga, najpierw trzeba przeprosić człowieka! W tym wypadku bezbronne dziecko! To się nazywa zadośćuczynienie. Uważałaś, że Ciebie trzeba przepraszać za nieposłuszeństwo, ale Ty sama za nic nie przepraszałaś nigdy. Z czego się więc spowiadałaś: z tego, że się rozgniewałaś, czy z tego, że kogoś skrzywdziłaś? A jeśli wiedziałaś, że kogoś skrzywdziłaś, t czemu nigdy mnie za to nie przeprosiłaś? Na szczęście masz jeszcze okazję …

A za co byłem karany, odrzucany? Przypomnę Ci. Na przykład raz oberwałem za zazdrość – kiedy żaliłem Ci się, że dziewczyny jeżdżą na wakacje. Krzyczałaś na mnie, że jestem wstrętny, że zazdroszczę. I w ten sposób zostałem ukarany za to, że chciałbym choć raz pojechać na wakacje. Ja zostawałem sam w domu i się nudziłem – Ty chodziłaś do pracy. A kiedy powiedziałem, że też chciałbym pojechać, oberwałem i zostałem wyzwany od egoistów. Od tamtej pory już miałaś ze mną spokój – bo upominałem się o to najrzadziej, nie prosiłem. Bałem się, że znowu oberwę, a i tak nie pojadę. Każde wakacje, rok w rok, cierpliwie znosiłem nudę, bawiąc się samemu. Nienawidziłem wakacji. Mimo, iż w ciągu roku szkolnego dobrze się uczyłem, osiągałem wszystko sam – nie dostawałem nagrody. Przez 15 lat dzieciństwa byłem na wakacjach trzy razy. Ale wiesz, najgorsze nie jest to, że nie jeździłem na wakacje, ale to, że nawet nie wolno było mieć o to do Ciebie żalu, uzasadnionych pretensji, nie wolno było zazdrościć. Miałaś wtedy spokój. Wiem, że nie miałaś pieniędzy. Ale to nie moja wina. Powinnaś mnie była przeprosić, że nigdzie nie jeżdżę, i powiedzieć, że Ci przykro, że się nudzę. I zorganizować jakieś inne rozrywki. Tymczasem ja obrywałem za to, że chciałem mieć tak jak inne dzieci.

Nauczyłem się, że nie powinienem Cię o nic prosić, bo to zawsze jest dla Ciebie problem.

W szkole też – nigdy nie prosiłem o pomoc. Pamiętam, gdzieś na początku szkoły, w pierwszej klasie, miałem jakieś problemy z zadaniami. Pamiętasz moje płacze w kuchni przed szkołą? Zamiast mi pomóc – często na mnie krzyczałaś, wyzywałaś od matołów i tak dalej, a raz powiedziałaś – „To trzeba Cię będzie chyba do ósemki wysłać!”- drąc się i bijąc ścierką. Więc nauczyłem się, że nie można Cię prosić o pomoc. Zmagałem się z nauką sam, choć często było to dla mnie pierońsko trudne – radzić sobie ze stresem, z trudnymi sytuacjami w szkole, z nauką, z konfliktami z kolegami, które są naturalną częścią życia każdego dziecka. Wiedziałem, że na Was nie będę mógł liczyć, więc robiłem tak, żeby przypadkiem Cię nie rozgniewać, bo zamiast pomocy – otrzymywałem Twoją karę. Osiągałem więc najlepsze wyniki, byłem grzeczny, a tak naprawdę – tak wiele osiągnąłem w lęku i stresie. A Ty cieszyłaś się, że nie trzeba mi w nauce pomagać. W szkole żadnych problemów. Nie dlatego, że ich nie miałem. Ale bałem się do kogokolwiek zwrócić. […] W szkole raczej trzymałem się na uboczu, wiedziałem, że nie powinienem robić żadnych „głupstw”, na które dzieci mają często ochotę, bo sprawię mamie problem. Lepiej cicho siedzieć w kącie.

Byłem wyśmiewany, że śpię z Tobą, a powinnaś była spać z mężem! Bo jak chłopak śpi z matką do szóstej klasy, to już patologia … bo dziecko nabywa umiejętności samodzielnego spania w wieku niemowlęcym. Trzeba go tego wtedy nauczyć – umiejąc znosić jego płacz, bunt i frustrację. A ja nie miałem przez długi czas ani własnego łóżka, ani własnego pokoju. W końcu – ze względu na tę ciężką sytuację w domu alkoholika, napięcie, stres brak poczucia bezpieczeństwa – zacząłem cierpieć na lęki i bezsenność. Tak od czwartej klasy podstawówki. Nie umiałem zasnąć inaczej niż przy Tobie. I nie była to moja wina! Nieświadomie musiałem Cię w ten sposób chronić. A wszyscy wyśmiewali mnie za „nerwicę”, za bezsenność. Zamiast pomóc, zacząć leczyć – śmialiście się albo gniewaliście. U nikogo nie mogłem znaleźć zrozumienia, a ja się tego dodatkowo wstydziłem, zwłaszcza kiedy już zacząłem dorastać i zaczęła się kształtować moja seksualność.

Byłem wyśmiewany za strach. Nikt na serio się nie interesował moimi problemami, a już wtedy mój organizm, przez „nerwicę” dawał znać, że źle mnie traktujecie. Wyśmiewany, że boję się jeździć pociągami. Nikt na serio ze mną o tym nie rozmawiał – a miałem wtedy siedem lat i miałem prawo się jeszcze wszystkiego bać! Wyśmiewany, kiedy byłem mały i bałem się wyjść na pole – bo byli tam koledzy chętni, żeby mnie pobić. Żaden z problemów „sam” się nie mógł rozwiązać. Był ignorowany i musiałem sobie radzić z nim wtedy sam. I tak dalej, i tak dalej. Dziecka nigdy nie można wyśmiewać – trzeba mu w nieskończoność tłumaczyć, że nie pozwolicie, aby coś złego mu się stało. Wtedy uczy się poczucia bezpieczeństwa i radzenia sobie. To dlatego potem, przez prawie całe moje młode życie, chowałem w sobie niemal wszystkie uczucia. Nauczyłem się tego w dzieciństwie, kiedy wyrażając swój żal, gniew lub gdy czegoś chciałem, byłem nazywany egoistą. Kiedy czegoś chciałem, a Tobie się to nie podobało – albo nie miałaś czasu lub pieniędzy, żeby mi coś kupić, mówiłaś – „Co wolno wojewodzie, to nie Tobie …” abo „Możesz sobie chcieć”. Zamiast wytłumaczyć spokojnie, dlaczego nie możesz mi czegoś dać, że nie masz pieniędzy, czasu lub ochoty, zwalałaś winę na mnie, odwracałaś kota ogonem: to ja nie miałem prawa chcieć czegoś, żeby Cię nie denerwować. To ja byłem zły, że mam swoje prawa, potrzeby, zachcianki, a nie Ty i ojciec – którzy nie potrafiliście nie nie odpowiednio odpowiedzieć. Owszem, czasami mogło być to dla Ciebie smutne, denerwujące – Twoim obowiązkiem, jako osoby dorosłej, było jednak zapanowanie nad tymi emocjami, wyrażenie ich w inny sposób niż poprzez obwinienie za nie dziecka! „Jesteś taki sam jak tatuś” – mówiłaś. Nie pozwalałaś wyrażać mi negatywnych uczuć, bo wtedy czułaś się winna. Kiedy trochę podrosłem i zacząłem myśleć – a nie rzadko czytać – i powoli zdawać sobie sprawę z tego, co się dzieje w domu nie tak, to zawsze, kiedy miałem inne zdanie niż Ty lub chciałem wyrazić mój sprzeciw – nigdy nie dawałaś mi dokończyć, wysłuchać, co mam do powiedzenia, co mnie boli, ucinałaś, nie dając prawa do wyrażenia się: „Ty zawsze chcesz mieć rację” – mówiłaś, nie słuchając nawet i nie zauważając, że sama nigdy nie przyznawałaś mi racji. Albo:”Tak, Ty zawsze chcesz być najmądrzejszy!”. Potrafiłem wtedy już uargumentować logicznie swoje potrzeby, prawa i racje, a Ty ścinałaś to jednym zdaniem, bez chęci kontynuowania rozmowy. Broniłaś siebie i swoich postaw, nie poddając ich najmniejszej refleksji, nie widząc, że możesz się przecież mylić. Bałaś się tego, że to rzeczywiście ja mogę mieć rację.

Jeżeli po długich skargach, płaczach, usilnych wymuszeniach udało mi się na coś uzyskać Twoją zgodę, robiłaś to z tak obrażoną, odrzucającą, zagniewaną miną, że to, czego pragnąłem, zamiast z przyjemnością, robiłem w poczuciu winy. „Ty zawsze chcesz wszystko wymusić!” powtarzałaś ze złością. Nie miałem wyboru: żeby coś dostać, musiałem wymusić, inaczej nie miałbym nic z tego, co chciałem. Ale często okupowałem to walką z Tobą i ogromnym poczuciem winy, które umiejętnie w dziecku potrafiłaś wzbudzić. Cierpiałem wtedy, że z mojego powodu – np. dlatego, że chciałbym dostać organy, własny pokój albo jakieś nowe ubranie – matka cierpi i pokazuje, że to przeze mnie. Rzadko, niestety, tę walkę wygrywałem. Kiedy chciałem czegoś, zawsze mówiłaś: „Ty egoisto!”. „Ty mnie do grobu wpędzisz”. Potem często rezygnowałem z pragnień i marzeń. Skoro są złe. To może w ogóle przestać chcieć czegokolwiek?

Takie Twoje zachowanie sprawiło, że przez wiele lat bałem się przyznać przed sobą i przed innymi, czego naprawdę chcę: od życia, od przyjaciół, od miłości. Nauczyło, że mam się zgadzać zawsze najpierw na Twoją łaskę i niełaskę, a w konsekwencji na łaskę i niełaskę innych ludzi. Nie wolno mi było chcieć, o nic prosić, żądać, wymagać, pragnąć, złościć się i mieć swojego zdania, nawet jeśli inni ludzie mają inne. Doprowadziło to do sytuacji, w której wierzyłem, że nie wolno mi nic chcieć, że innym wolno mieć dobre, wesołe życie, a mnie nie wolno. Dzisiaj pytam: dlaczego mnie nie wolno było żyć tak jak innym?

Jako dziecko miałem mało przyjemności. Raz – nie było pieniędzy, dwa – nie miałaś czasu, trzy – byłaś zbyt zmęczona. Interesowałem się psami, płakałem co wieczór, ale nie chciałaś mi go kupić. W końcu – przed komunią – zgodziłaś się! Moja radość nie miała granic. Przynieśliśmy do domu pieska. Szybko jednak przekonałem się o tym, że to nie będzie mój pies, ale Twój. Pamiętasz, co krzyknęłaś, jak go przynieśliśmy z siostrą? „Co Wyście mi tutaj przynieśli”. Mnie! Od samego początku odsunęłaś mnie od niego (uznałaś, że ja nie dam rady nic zrobić, nie dając mi nawet spróbować) – wszystko sama przy nim robiłaś – od kąpieli po karmienie. Od razu odsunęłaś mnie od niego! A przecież to miał być mój wymarzony pies. Nie pozwalałaś mi robić przy nim nic, od razu sama się za niego wzięłaś. Mówiłem o tym. Protestowałem, płakałem. „To ja miałem być właścicielem” – krzyczałem, usiłując przywrócić swoje prawo do radości. Pamiętasz? Nic sobie z tego nie robiłaś – śmiałaś się jedynie i nadal robiłaś to, co robiłaś, nie próbując zmienić swojego zachowania. Nie mogłem nic zrobić. Pies przyzwyczai się do Ciebie. Powinnaś była dać mi do wykonywania przy psie wszystkie czynności – oczywiście pomagając mi i instruując – dać mi tym radość, uczyć odpowiedzialności, a nie bycia wyręczanym, robiłaś wszystko sama. Na własne życzenie! Przypominam Ci jeszcze raz: miałem wtedy osiem lat! I trzeba mnie było dopiero wszystkiego nauczyć, tymczasem nie dość, że nie dałaś mi najmniejszej szansy, żebym mógł nabyć te umiejętności i samodzielnie zająć się psem, Ty mnie w tym wszystkim wyręczałaś, robiąc mi jedną z największych krzywd, jakie tylko mogłaś mi zrobić. Ale niedługo i Tobie zajmowanie psem przestało się podobać. Wtedy zaczęłaś mówić: „Najduch chciał psa, ja głupia się zgodziłam, a teraz wszystko muszę za niego robić, a to przecież kosztuje tyle zdrowia i pieniędzy”. Obwiniałaś mnie za swoją dorosłą decyzję, a przypominam Ci, że przecież był to niby Twój prezent dla mnie! Żałowałaś, że dałaś mi taki prezent? Ja tak to wtedy odczuwałem i widziałem. Od tamtej pory w każdy wieczór nie było końca Twoim narzekaniom na biednego psa. Że brudzi, że kosztuje itd. Mówiłaś: „Jaka byłam głupia i dałam się namówić, a teraz nakarm, wykąp, posprzątaj … synek chciał psa, a teraz ja muszę wszystkim się zajmować”. Takimi słowami zawsze wyrządzałaś mi przykrość, w ogóle się tym nie przejmując. Zauważ, jakie to straszne z Twojej strony. Najpierw Ty – osoba dorosła – podejmujesz dorosłą decyzję, że zrobić dziecku prezent (pamiętaj, że ja wtedy miałem osiem lat i byłem dzieckiem, które z natury nie jest odpowiedzialne, ale trzeba je cierpliwie odpowiedzialności uczyć, a nie oskarżać za jej brak!!!). Następnie mu ten prezent zabierasz – nie dopuszczasz do niego, sama karmisz, kąpiesz, itd. wyśmiewasz moją złość o to. Następnie oskarżasz o brak odpowiedzialności, a następnie obarczasz winą, że to teraz Ty się musisz nim zajmować! I tak już do końca życia biednego, Bogu ducha winnego, psa. Podobnie dziś często narzekasz na kotkę.

Podobne sytuacje mógłbym mnożyć. Tak po prostu działałaś i działasz – najpierw bierzesz wszystko sama na siebie, twierdząc, że zrobisz wszystko lepiej – od zakupów począwszy, poprzez gotowanie, sprzątanie, prasowanie, zmywanie naczyń, nie pozwalasz innym tego robić, a następnie głośno narzekasz, ile sama musisz robić, wzbudzając w innych przykrość i poczucie winy. Dodajesz, że chcesz to robić, ale Twoja mina pokazuje coś odwrotnego. Takie Twoje zachowanie niejednokrotnie sprawia, że inni cierpią, ale wtedy w ogóle o to nie dbasz. Liczysz się tylko Ty, Twoja racja, Twoja praca i Twój ból. A gdybyś wreszcie przestała gotować, sprzątać, robić zakupy? Wszyscy w tym domu są już na tyle dorośli, że sobie poradzą i nie musisz tego robić.

Owszem, czasami miałaś lepszy nastrój, byłaś wolna od zmartwień i wtedy potrafiłaś być dobra. Ale byłaś dla mnie dobra nie wtedy, kiedy ja tego od Ciebie najbardziej potrzebowałem, ale wtedy, kiedy z jakichś powodów przestawałaś się martwić. Robiłem wtedy wszystko, żeby być grzecznym i żeby znowu – z nie wiadomo jakich powodów – nastrój Ci się nie zmienił i żebyś znowu nie wpadła w gniew. Zadowolona byłaś wtedy, kiedy dzieci były Ci absolutnie posłuszne(„Kto nie słucha ojca, matki, słucha psiej skóry”), kiedy o nic Cie nie proszą, kiedy niczego nie chcą, kiedy same się sobą zajmują, najlepiej jeszcze, żeby siedziały w domu, nie wracały późno i nie robiły nic, co mogłoby przynieść jakiś kłopot. Czyli kiedy zachowywały się tak, jakby ich nie było. Życie ograniczone do jedzenia, spania, oglądania telewizji i chodzenia do kościoła.

Nie miałem szansy nauczenia się w domu wiary w siebie i odpowiedzialności. Nieustannie podważałaś, że mogę coś zrobić sam. Zawsze mówiłaś: „Nie dasz rady” – wyręczałaś mnie w najprostszych rzeczach. Do dzisiaj chcesz to robić! Dzięki Tobie nie mam wiary we własne siły, skoro zawsze mi powtarzałaś, że nie dam rady. Nie przypominam sobie, żebyś albo Ty, albo Ojciec powiedzieli mi, że coś dobrze mi idzie. Dzięki temu, ze umiałem Ci się przeciwstawić, mogłem pojechać stopem do Czech. Albo łazić po górach, pojechać do Wenecji. I tak dalej. Więcej zatem osiągnąłem sprzeciwiając Ci się, niż Ciebie słuchając. Ale nadal jest wiele życiowych sytuacji, w których słyszę Twoje słowa, które wzmagały poczucie niemocy, bycia gorszym, bycia upośledzonym, bycia słabszym. Te słowa zasiały wątpliwości w siebie samego, skłoniły do rezygnacji z walki, zanim się ją podejmie, do rezygnowania ze sprawdzania siebie w różnych sytuacjach, bo zawsze mi wmawialiście, że albo nie dam rady, albo że do czegoś się nie nadaję, albo że mam słomiany zapał. Wyobraź sobie teraz, że jakiś młody człowiek, który potrzebuje wsparcia i zachęty, wpada na jakiś pomysł albo stara się sobie poradzić z trudną sytuacją, a nad głową słyszy od razu: „Nie dasz rady!” albo „A gdzie tam, masz słomiany zapał” (czyli nie warto, żebyś zaczynał!).

Najbardziej dziś mam Ci chyba za złe to, co Ty być może uważasz za podstawę swojego sukcesu wychowawczego. Chronienie przed światem. Postawa unikająca. Chronienie przed wszystkimi i wszystkim, co może przynieść jakikolwiek problem. Nie zauważyłaś, ze często te wszystkie sytuacje są także źródłem szczęścia i życiodajnej siły. Uczą wiary w siebie, uczą zabawy, odpowiedzialności, bycia z innymi, ale i obrywania po dupie po to, żeby zobaczyć, że można wstać, otrzepać się i iść dalej. Dostać w twarz, przeżyć rozczarowanie, zawód, zobaczyć, że da się to przeżyć i że to normalna część życia. Tego wszystkiego nie można się nauczyć, siedząc w domu. Tymczasem problemów się nie unika, ale – jeśli się pojawią – rozwiązuje się je i idzie dalej. A ponieważ w życiu każdy dzień przynosi niemało problemów i trudnych sytuacji, zamiast nauczyć nas sobie z nimi radzić, kazałaś ich unikać. A jeśli któreś dziecko złamałoby Twój zakaz, robiąc coś wbrew Tobie, ukarałabyś surowo – poczuciem winy. Nauczyłaś nas, bać się ludzi, bo potencjalnie mogą być źródłem skrzywdzenia, bać się świata – bo jest zły, rozpustny, niebezpieczny, każdego wieczoru na ulicy czeka ktoś, kto tylko czyha na nasze życie, chce nas pobić. Tymczasem życie niesie niemało trudnych sytuacji, przed którymi nie należy uciekać w obawie, że może nam się coś stać albo że ktoś może sobie o nas źle pomyśleć – w życiu trzeba rywalizować, walczyć, poruszać trudne tematy i niewygodne tematy, umieć jasno powiedzieć swoje zdanie, nawet wbrew innym, a czasami, owszem – także uciekać. Czasami trzeba walczyć o miłość, czasami o awans, czasami o dobre traktowanie. Tymczasem ja z większością tych naturalnych sytuacji sobie nie radzę, bo nas z ojcem nie nauczyliście, że są normalną częścią życia i jak należy stawiać im czoła!
Zaczynam się ich uczyć dopiero teraz …

Nauczyłaś nas unikania normalnych sytuacji – bo to tylko problemy. Na drogach – tylko wypadki samochodowe, więc lepiej nie jeździć. W basenach, jeziorach – ludzie tylko się topią. W górach – ludzie giną. Na nartach – można pewnie złamać rękę, nogę, a nawet się zabić. W lokalach i dyskotekach – tylko pijaństwo i rozpusta. Pozostawało siedzieć w domu i się nudzić, oglądać telewizję albo zamknąć się w pokoju. Do niczego nas nie zachęcaliście. Nie chodziłem do szkoły muzycznej, na żadne tańce, ogniska baletowe, baseny, sporty, wyjazdy. Raz – nie było pieniędzy. Dwa – komu z Was chciałoby się mnie do tego zachęcać, podtrzymywać zapał, prowadzić na te zajęcia, przekonywać, że warto (bo nie wspierane dziecko non stop w siebie wątpi) – skoro nie było czasu? Ojciec – jak nie pił, wolał oglądać telewizję. Ty – musiałaś robić tyle rzeczy, że organizowanie dziecku czasu wolnego to było w ogóle coś, co było niepotrzebne. A jak o to prosiłem – złościłaś się. Uwierzyłem, że na to wszystko nie zasługuję. No, chyba że sam sobie coś znalazłem, jakieś kółko zainteresowań w szkole (choć nawet pewnie nie wiedziałaś, ze na nie chodzę). Nikt mnie nigdzie nie zabierał – ani ojciec, ani Ty … Sam musiałem się bawić, musiałem sobie organizować czas – bez pieniędzy i w granicach, na które mi pozwolisz, a granice były surowe … przez wiele lat w ogóle się więc nie rozwijałem, siedziałem przed telewizorem albo w książkach, ale i tak nikt nie interesował się, co robię. Pozostawiony sam sobie. Potem miałem internet – więc już mogłem w niego wsiąknąć i uciec od życia na dobre. Tak mijały lata, kiedy byłem dzieckiem – miałem osiem, dziesięć, dwanaście, czternaście lat … I nie mówię tutaj o czasie, kiedy już stwierdziłem, że coś musi być z tym Waszym wychowaniem nie tak – i sam znalazłem sobie wspólnotę – której wiele zawdzięczam. Miałem wreszcie kolegów, miałem gdzie wyjść, gdzie uciec. Wspólnota to było i tak już zgromadzenie „najgrzeczniejszych z grzecznych”. Ale i tak często wściekałaś się, nie pozwalałaś na wyjazdy, na wychodzenie na koncerty, na późne powroty – mimo iż byłem już nastolatkiem!!! Nie rozumiałaś tego, że mam do tego wszystkiego święte prawo! Stawiałem wtedy na swoim i nie patrząc na Twoje protesty – wyjeżdżałem. I chwała Bogu, bo być może do dzisiaj siedziałbym wyłącznie w domu. Nie żałuję, że miałem tę siłę, żeby Ci się sprzeciwić – ta siła mnie zbawiła. Mimo iż nierzadko musiałem toczyć z Tobą wojny, żeby wyjechać w góry, do Francji czy na Słowację, albo żeby później wrócić do domu, albo iść na jakiś koncert na miasto czy na imprezę. Za każdym razem miałaś jakieś „przeciw” … Dlatego we wszystkich tych moich wyjazdach towarzyszyło mi też poczucie winy, wierny przyjaciel, który zawsze ze mną był. Potem nigdy nie interesowało Cię, jak było, czy dobrze się bawiłem, kogo poznałem itd. Nie umiałaś cieszyć się radością swoich dzieci. Chciałaś wszystko kontrolować, nie miałaś zaufania. Więc przestałem Cię w ogóle o czymkolwiek informować. Taka jest główna przyczyna mojego długoletniego zamknięcia się na Ciebie.

Dzieci uczą się większości rzeczy w domu, co jest dobre, a co złe, jak okazywać uczucia – pozytywne i negatywne. Jak budować dobre więzi z innymi ludźmi – na przykładzie swojej relacji z matką oraz relacji matki i ojca – uczą się, jak budować więzi intymne. Nie można się tego nauczyć z książki, telewizji. W domu uczą się, jak reagować na życie. Tymczasem my nauczyliśmy się, że niemal wszystko jest złe: od miłości małżeńskiej (bo sprawia tylko cierpienie) po odczuwanie przyjemności z zabawy, z beztroski, z przyjaźni … Potrafisz mówić tylko o negatywnych rzeczach. Że ludzie są okropni – powtarzasz często; że przyjaciele nas zawiodą – mówiłaś mi nieraz; albo – kiedy miałem już swoich znajomych i chciałem z nimi spędzać czas – to przez długi czas mówiłaś: „Tak, tatuś też ma koleżków”… Dla Ciebie negatywną rzeczą jest nawet to, że kot miauczy. A co ma robić – szczekać? W Twojej mowie panuje ponury i negatywny obraz świata. Z Twoich ust rzadko pada coś miłego, pozytywnego wypowiedzianego z miłością, z sympatią – o innych ludziach, o świecie. Wszystko źle, wszystko niedobrze, życie to w Twojej życiowej filozofii tylko cierpienie, poświęcenie, ciężka praca i przymus. Życie to nie bajka …

Nauczyłaś nas bać się seksu – bo w Twoim mniemaniu jest grzechem. A to normalna część życia, która pozwala dwóm osobom zbliżyć się, przeżyć wspólnie przyjemność, wyrazić pozytywne uczucia: miłości, pożądania, fascynacji … To był temat tabu. W nielicznych dyskusjach, w których seks się pojawiał, wszyscy mogliśmy nabrać przekonania, że to coś złego. Pamiętam sytuację, kiedy kumpel obejmował swoją dziewczynę na dole pod klatką – zrobiłaś mi ( a co ja miałem do tego) wykład, że robią źle, że tak nie powinno być! Więc skoro już zwykły dotyk to coś złego, to co można myśleć o seksie? Po przeczytani wielu publikacji dotyczących seksualności, miłości erotycznej – wiem, jak bardzo się myliłaś i jaką krzywdę nam wyrządziłaś takim podejściem do tej normalnej sfery ludzkiej natury. Cała niemal literatura piękna, kino, sztuka to dzieje miłości – także wyrażanej poprzez seks! A dla Ciebie każda kobieta, która nie kryje, że szuka mężczyzny także ze względu na swoje naturalne, seksualne potrzeby – to dziwka.

Jakież było więc moje zaskoczenie i zazdrość, kiedy wyjechałem z domu i okazało się, że inni ludzie potrafią pływać, jeździć autem, umieją nawiązywać ciekawe relacje, mają za sobą bogate życie towarzyskie, szkoły muzyczne, obozy językowe, kluby sportowe, liczne związki, w których uczyli się, jak się żyje z innymi itd. Zacząłem się zastanawiać: „Co jeszcze ze mną nie tak?”, wpadłem jeszcze w głębszą depresję. Szukałem pomocy u psychiatrów, psychologów. I wreszcie zacząłem rozumieć, skąd to wszystko się wzięło. Byłem przez Ciebie naszprycowany lękiem przed tymi sytuacjami – i do dzisiaj ciężko mi jest ten lęk przełamywać, często tę walkę przegrywam. Ale nie zamierzam się poddawać.

Ten dom był często jak grób. Było smutno, ponuro, milcząco (lub głośno gdy narzekałaś na innych). Nie było w nim radości, wspólnej zabawy, mile spędzonego razem czasu. Tylko pranie, sprzątanie, gotowanie i zmęczenie. Mówi się, że szczęśliwa matka to szczęśliwe dzieci. A Ty nie umiałaś czuć się szczęśliwa. Wolałaś gotować, piec itd. zamiast spędzać z nami czas. Potem przeliczałaś wszystko na pieniądze – że udało Ci się ugotować, upiec za taką i taką cenę. I tak w kółko. A większy był głód miłości. Czy przyszło Ci kiedyś do głowy, że życie to nie tylko udręka, sprzątanie, gotowanie i jedzenie? Tymczasem dla Ciebie tylko dwie rzeczy były w życiu ważne: kościół i jedzenie. Do dziś: tylko obiad, obiad, obiad. Całe życie trzeba było ustawiać do obiadu. Czy rozmawiałaś kiedyś z nami o problemach w szkole, o problemach miłosnych, o potrzebach, pragnieniach, przyjemnościach, radościach? Nie spędzaliśmy razem radosnych chwil na spacerach, na lodach, na wyjściach do kina, kontaktach z rodziną, ze znajomymi, po to, żeby nacieszyć się sobą nawzajem, a nieustannie zamartwiać się i szukać nowych zmartwień. Niestety, nie pamiętam takich chwil. Były dla Ciebie zbędne. A ja mam po nich w sercu ogromną pustkę. Brakowało ciepła, beztroski, życzliwości, wyrozumiałości, przyjemności. Zamiast tego – ciągłe zamartwianie się, że się poświęcasz, cierpisz, tak dużo robisz, że ojciec pije, że pies brudzi i że wszystko musisz robić sama, a jak ktoś z nas się skarży – to jest niewdzięczny i nie ma racji!

Te i inne krzywdy na lata zamknęły mnie w gniewie na Ciebie. Ale mimo tych krzywd, które zwyczajnie bolą i przysłaniają mi często to, co zrobiłaś dobrego to było tego sporo – chciałbym Ci także podziękować za wszystko, co dobre … Dzięki Twojej pracy, umiejętności rozporządzania niewielką ilością pieniędzy, którymi dysponowałaś i które sama zarobiłaś, pomimo absolutnej nieodpowiedzialności Twojego męża, dzięki wysiłkom i wielu wyrzeczeniom – otrzymałem wielką szansę wyjazdu z domu na studia. Spotkałem się tam wprawdzie z własną bezsilnością, lękiem, totalnym nieprzygotowaniem do życia, ale miałem też szansę zobaczyć, że można – i trzeba – żyć inaczej. Przez wiele lat nie umiałem tego jednak zmienić. Dziękuję Ci za te szansę. Dzięki Twoim wysiłkom miałem okazję żyć wśród ludzi, pukać do różnych drzwi po pomoc – i w efekcie – znajdować drogi, jak mogę sobie w życiu radzić. Ten list też jest efektem tej pracy nad sobą. Dziękuję Ci też za inne, pośrednie dowody akceptacji moich decyzji, jak np. – trudnej pewnie dla Ciebie do zaakceptowania – mojej niechęci do instytucji Kościoła i niepewność tego, w co wierzę.

Dzisiaj nie jestem już pod Twoją władzą rodzicielską. Ale wszystkie te sprawy – nigdy niewypowiedziane, bo nigdy o nich naprawdę nie rozmawialiśmy (co najwyżej ograniczałaś się do powiedzenia: „źle pamiętasz”, „źle czujesz”, „nie masz racji”, albo: „tak, to wszystko moja wina” i płacz) – są we mnie nadal. Tym listem chcę się od ich palącej siły uwolnić. Chcę przy tym, żebyś zdała sobie z nich sprawę i mnie za nie przeprosiła, bo nigdy tego nie zrobiłaś. Tylko tak wyobrażam sobie, że będziemy mieli szansę znowu rozmawiać ze sobą w przyszłości. Nie oczekuj jednocześnie w zamian wybaczenia czy radykalnej zmiany z dnia na dzień. Uświadom sobie, że jestem już dorosły, tak na mnie patrz i tak mnie traktuj, nie jak swoją własność, ale jak człowieka, który ma prawo do odrębności i do własnych decyzji – nawet kosztem błędów! – bez obowiązku tłumaczenia się przed kimkolwiek. Wspierać mnie możesz zawsze. Ale wsparcie to nie krytykowanie ani zasiewanie lęku, wręcz przeciwnie. Jeśli to uznasz, to może będziemy mogli zacząć normalnie rozmawiać: słuchając się nawzajem. Sam potrafię zatroszczyć się o swoje potrzeby – w zasadzie nic już nie musisz za mnie robić. Może trudno Ci sobie to wyobrazić – ale nie musisz nawet gotować, bo sobie poradzę. Wiesz, dobrze, jak nie lubię sytuacji, kiedy traktujesz mnie jak dziecko – a jest ich mnóstwo. Nie przychodzi Ci w ogóle do głowy, że mogę chcieć zjeść coś innego, niż Ty mi ugotujesz albo o innej porze. Traktujesz to zawsze jako cios przeciwko sobie. Czas z tym skończyć. Gdybyś tylko wpuściła mnie do kuchni, spokojnie mógłbym ugotować obiad, zrobić pranie, skoro jestem przez miesiąc w domu. Nie musisz się mną zajmować – ja tego nie chcę! Znalazłem dobre oparcie i opiekę w sobie – dorosłym. Potrafię się sobą zająć. Tylko ja mogę wiedzieć, czego mi trzeba, czego pragnę, i dzisiaj ja – i tyko ja – biorę za to odpowiedzialność. Nie masz prawa już żądać abym zachowywał się tak, jakbyś tego chciała albo oczekiwała. To moje życie i robię w nim, co chcę. Masz natomiast prawo mówić otwarcie o swoich uczuciach, bez uciekania się do szantaży emocjonalnych, wzbudzania poczucia winy czy ostentacyjnego poświęcania się. Zwykła, spokojna rozmowa. Jesteśmy równie ważni. Zacznij słuchać, co do Ciebie mówię, bez pretensji, bez agresji. Może wtedy będziesz mogła wreszcie dowiedzieć się o mnie czegoś prawdziwego i zaakceptować takim, jaki jestem, z całym bagażem dobrych i złych cech. Jeśli będziesz chciała.

Na koniec chciałbym Ci powiedzieć jeszcze parę rzeczy o tym kim jestem i dokąd zmierzam. Częściowo powiedziałem Ci już w liście o problemach, z którymi się borykam, ale to nie jestem cały ja. A więc……………………………………..

Powiedzenie tej prawdy o sobie wiele mnie kosztowało – chcę żebyś doceniła moją odwagę, bo nie było mi łatwo ani teraz, ani przez te wszystkie lata. Mam jednak nadzieję, że przemyślisz wszystko spokojnie – i może to być początek nowej relacji między starszą matką i dorosłym synem, może znajdziemy nowe sposoby porozumiewania się, w sposób otwarty i pełen szacunku dla siebie nawzajem. O wielu rzeczach, które wycierpiałem, na ten moment nie jestem w stanie zapomnieć, i nie wiem czy kiedykolwiek to nastąpi.

Chcę, żebyś zrozumiała, że nie napisałem tego listu przeciwko Tobie, ale żeby móc wreszcie stanąć na własne nogi, budować własne życie – mimo trudów i problemów, za wiele z których Ty i ojciec ponosicie odpowiedzialność. I żeby móc w końcu zacząć być sobą, odkopać marzenia, ponosić konsekwencje własnych decyzji i płacić za własne błędy, uwolnić się z czasem od depresji i nie musieć łykać pigułek … Zbudować ciekawe i pełne pasji życie.
Myślę, że znajdziemy stosowny czas i miejsce, żeby porozmawiać. Jeśli chcesz – możesz do mnie napisać, jeśli uznasz, że Tobie też jest łatwiej wyrazić pewne rzeczy w ten sposób. Albo zadzwonić – jeśli będziesz chciała pogadać.

Tymczasem pozdrawiam i do zobaczenia
Twój syn

 

Do ojca

Witam,

na pewno jesteś zdziwiony, że dostajesz ode mnie list. Ale nie ma w tym nic dziwnego – jestem filologiem, człowiekiem słowa i to dla mnie jeden z normalnych sposobów komunikowania się.

Choć dzisiaj częściej piszę maila.

Nie mamy ze sobą niemal żadnego kontaktu. Ale przychodzi taki moment, kiedy dorosły syn, jeśli chce rozpocząć własne, odpowiedzialne życie, po prostu musi skonfrontować się z własnym ojcem. Załatwić niezałatwione sprawy, żeby ich nie kisić w sobie przez całe życie. 

I jeśli jest odważny, nie może przed tym uciec. A ja jestem odważny, choć być może się tego po mnie nie spodziewasz. Robię to, póki mam jeszcze taką możliwość.

To jest ważny list, być może jedna z najważniejszych rzeczy, które się ostatnio wydarzyły w Twoim i moim życiu. Dlatego potraktuj mnie poważnie. Pisanie przychodzi mi z trudem i choć łatwiej byłoby z Tobą nie rozmawiać i milczeć do końca życia, zostawić wszystko, tak jak jest, i nie ruszać pewnych tematów, to wybieram to, co trudniejsze, ale dokładnie wiem, po co to robię. Robię to dla Siebie, żeby uczucia, które mnie więżą, znalazły swoich adresatów – Ciebie i Matkę.

Poruszę kwestię, które mnie bardzo bolą, więc powinny zaboleć i Ciebie. Ale to sprawiedliwe. Miałem – i mam – do Ciebie tyle żalu i złości, że myślałem, że zostawię Cię tak, jakby Cię nie było. Ale przecież byłeś. Długo milczałem, całe życie.

Kim powinien być ojciec? Krótko: Kimś, kto jest odpowiedzialny za rodzinę, którą założył, utrzymuje ją, żywi, wspiera, troszczy się, jest wzorem dla swoich synów, uczy ich życia, odpowiedzialności za siebie i za swoich bliskich, uczy ich pracy, broni ich, zapewnia bezpieczeństwo. Zwyczajnie: interesuje się dziećmi, dba o nie. Z przykrością muszę stwierdzić, że nie miałem ojca. Tak jak i Ty. Ale to nie może być usprawiedliwieniem Ciebie – że sam miałeś gorzej niż ja. Bo przecież dwa razy – przed Bogiem i przed urzędem – przysięgałeś uroczyście, że jesteś świadomy „praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny” … Jeśli tak, to dzisiaj przynajmniej musisz mieć świadomość, że przez Ciebie cierpiałem (i pozostałe dzieci też) i do dzisiaj zmagam się z konsekwencjami tej Twojej nieodpowiedzialności. Choć dzisiaj nie jestem już dzieckiem i stawiam pierwsze poważne kroki w dorosłość i na dobrą sprawę już Cię nie potrzebuję. Skończyłem studia, wkrótce znajdę pracę, wyprowadzę się na dobre. Dlatego proszę Cię: choć raz stań na wysokości zadania. Przeczytaj uważnie i przemyśl, co mam Ci do powiedzenia. Mam nadzieję, że uznasz, że to ważniejsze niż gapienie się w telewizor, na sport czy na polityczne bzdury. Uznaj, że to, co mam Ci do powiedzenia, jest ważniejsze niż szopka w Sejmie czy ważniejsze niż wynik jakiegoś meczu. Niż idiotyczna papka, którą serwują media, a którą lubisz się tak ekscytować. Tu chodzi o moje życie. Chodzi o prawdę, przed którą nie możesz dłużej uciekać, zamykając się w sobie. I nie mścij się, nie upijaj demonstracyjnie, bo znam to aż za dobrze.
Zdaj sobie też sprawę z konsekwencji: możesz mnie stracić już zupełnie; w całości i na dobre. Innej tragedii nie będzie – ja sobie doskonale poradzę. Ty wybierasz, co zrobisz po przeczytaniu tego listu – czy znikniesz dla mnie jako Ktoś niewart pamięci czy jednak zachowasz się jako Ktoś, kto zdał sobie sprawę z błędów – i mimo iż nie mógł ich już naprawić – przeprosił i żałował, starając się przeżyć przynajmniej końcówkę życia w sposób godny.
Ten jeden list nie wyjaśni wszystkiego, co mam i co miałbym Ci do powiedzenia. Nie zrekompensuje mi braku; ani krzywd, które przez swoją nieodpowiedzialność, lekkomyślność i wycofanie mi wyrządziłeś. Noszę w sobie wiele gniewu i żalu do Ciebie. Uzbierało się przez te wszystkie lata. Noszę w sobie brak. Być może myślałeś, że Twoje pijaństwo, Twój brak zainteresowania własnymi dziećmi, Twoja nieodpowiedzialność, egocentryzm i tchórzostwo zostaną Ci zapomniane. Nie.

Miałem nieszczęśliwe dzieciństwo. Głównie przez Twoje pijaństwo, które wraz z niewrażliwym i despotycznym wychowaniem matki sprawiło, że przez wiele lat cierpiałem na „nerwice”, lęki i depresję. Do dzisiaj mnie nawiedzają. Do dzisiaj przeżywam lęk w sytuacjach, w których moim rówieśnikom do głowy nie przyszłoby się bać. Bywam niepewny siebie, mam tendencje do użalania się nad sobą, brak mi wiary we własne siły, łatwo rezygnuję, zanim jakieś sprawy doprowadzę do końca, często się wycofuję. Jak ktoś, kto w dzieciństwie wiele razy musiał się bać, nie potrafił znaleźć oparcia w tych, którzy powinni zapewnić mu miłość, opiekę, dobrobyt – w ojcu i matce. A Wy nawet o samych siebie nie potrafiliście się troszczyć. Nie interesowałeś się mną i tego nigdy Ci nie wybaczę. Nie dostałem od Ciebie w życiu niemal nic: ani grosza, mimo iż Twoim zadaniem było utrzymywanie całej rodziny, to rodzina – żona i Twoje dzieci – utrzymywały Ciebie. To, co było między Tobą a matką – to Wasza sprawa. Mogła Cię utrzymywać, jeśli chciała. Natomiast nie miałeś prawa żądać tego od dzieci, nie mówiąc im nawet jednego „dziękuję”. Odwdzięczałeś się pijackimi awanturami. Wszystko przerzuciłeś na barki matki – która, jak dobrze wiesz, bywa niewrażliwa, często niezrównoważona, bojaźliwa, zaborcza i nierozumiejąca wielu rzeczy. Objęła cały dom, a także moje wychowanie swoją władzą absolutną; była surowa, despotyczna, zabraniająca niemal wszystkiego, strachliwa, porywcza, nielogiczna. Wyrządziła mi tym swoim „wychowaniem” wiele krzywdy, a Ty na to patrzyłeś z boku, pozwalałeś, nie robiąc nic. Fakt, być może to ona stanęła między Tobą a mną. Ale jednocześnie – to właśnie dzięki niej nie zginąłem. I Ty zresztą też.

A jeśli Ty miałeś jakąś kasę – to przepijałeś, nie pomyślałeś nigdy o własnych dzieciach. Że nie mają w co się ubrać. Że nie jeżdżą na wakacje. Że studiują i skądś muszą brać pieniądze. Nie pamiętałeś o moich urodzinach. Nigdzie mnie nie zabierałeś, niczego nie uczyłeś. A szkoda, bo jestem naprawdę fajnym człowiekiem, dzisiaj już to wiem i warto byłoby się ze mną przyjaźnić. Szkoda też – bo na podstawie nielicznych momentów, kiedy spędzałem z Tobą jakieś chwile, grając w gry telewizyjne czy coś tam razem gotując, dawno temu – wiem, że lubiłbym z Tobą spędzać czas …

Ty sam nie miałeś ojca i nie miałeś od kogo się tego nauczyć. Nie znam Cię prawie, bo nigdy o sobie nie opowiadałeś – nie było Ci wolno; kiedy byłeś trzeźwy byłeś pod taką samą kontrolą matki, jak my – dzieci. Ale podejrzewam, że i Ty miałeś depresję, długoletnią, niezauważoną. Prawdopodobnie moje depresje, tak jak i choroby skóry, odziedziczyłem po Tobie. Podobnie zresztą – wrażliwość i inteligencję. Tym bardziej mam do Ciebie żal, bo wydaje się, że byłeś inteligentniejszy i wrażliwszy od matki, że zostawiłeś wszystko, całe moje życie i wychowanie, wyłącznie w jej rękach. Nie wiem, co się stało, że się tak zachowywałeś – przyszedłem już na świat właśnie już w takim domu … Z tymi brakami będę musiał żyć całe życie; przez całe życie będę też uczył się tego, czego Ty powinieneś mnie nauczyć. To znaczy tego, jak być odpowiedzialnym za siebie i za innych. Jak zarabiać na życie. Jak troszczyć się o innych i o siebie. Jak się bronić. Jak walczyć o swoje. Jak być dumnym, odważnym facetem, jak budować szczęśliwe życie. Jak rozwiązywać problemy. Bóg jeden wie, czego jeszcze. Wszystko, co piszę, to nie są tylko puste słowa – od lat staram się to robić, od lat zamykam się w świecie książek, myślenia – nie dlatego, że tak lubię; ale dlatego, że miałem nadzieję, że będę mógł się z nich czegoś o życiu nauczyć, nauczyć się czegoś o sobie, odkryć, kim tak naprawdę jestem.

Zafundowałeś nieszczęśliwe dzieciństwo. Dorastanie w tym domu to był koszmar. Lęk, złość i wstyd, kiedy wracałeś spity. Awantura za awanturą, brak spokoju. Miałeś w dupie, co czują wtedy Twoje dzieci. Ogromny strach, lęk, że wyrządzisz krzywdę matce, że coś nam zrobisz, że zostanę sam. Przekleństwa wykrzykiwane w stronę matki. Rozwalanie. Od najmłodszych lat – awantura za awanturą, a w małym dziecku – trwoga, lęk, wstyd, złość na Ciebie i na matkę, nienawiść, cierpienie … nieraz działo się to w nocy. A na drugi dzień trzeba było iść do szkoły. Po powrocie – leżałeś skacowany zamknięty w pokoju, który powinien był być mój. Wstydziłem się zapraszać kolegów. Wasze krzyki skutecznie uniemożliwiły mi naukę – nie mogłem się skoncentrować i to mi zostało do dziś. Przez to mam ogromne problemy z koncentracją. Podobnie było później z nauką w liceum: albo awantura, przy której nie mogłem przeczytać ani linijki tekstu, albo ogromny wysiłek, żeby skoncentrować się na przeczytaniu kilku stron. Maturę zdałem celująco. Nikt mi nie pomógł. A problemy miałem już wtedy – ogromne. Takie sytuacje na psychice dziecka odbijają ogromne piętno. Co z tego, że bywały chwile spokoju? Tych momentów lęku nie da się wymazać, zostaną we mnie do końca…

Aż cud, że nie jestem teraz wrakiem, że osiągam teraz sukcesy. A nic nic nie przyszło mi łatwo. Zwłaszcza dobrze mi idzie na polu edukacyjnym: maturę zdałem celująco, studia na uniwersytecie skończyłem z wyróżnieniem, znam dwa obce języki, zaczynam uczyć się trzeciego. Sam sobie wszystko zorganizowałem. Mam przyjaciół, na których zawsze mogę liczyć, z którymi mogę się bawić i o wszystkim pogadać. Wiele sukcesów przede mną. A nic nie przychodzi mi łatwo. Do wszystkiego doszedłem sam, bez Twojej pomocy, a dzięki ogromnej pomocy finansowej ze strony siostry. Mimo sukcesów codziennie muszę walczyć z demonami: ze zniechęceniem, niekonsekwencją, lenistwem, brakiem wiary w siebie (mimo osiągnięć nieustannie w siebie wątpię), z ogromnymi lękami i depresją. Nieraz muszę ze sobą walczyć. Ale się nie poddaję. Potrafię znaleźć dla siebie pomoc, życzliwych ludzi i nie zamierzam się poddawać. Wiem, że zbuduję sobie fajne, warte przeżycia życie; a wszystko to wymaga ode mnie wielkiego wysiłku i nie odbywa się poprzez leżenie przed telewizorem. Kiedy patrzę na swoje niewątpliwe osiągnięcia, to aż śmieszne wydają się dzisiaj Wasze głupie i nieodpowiedzialne oskarżenia o mój słomiany zapał, który bezmyślnie mi w dzieciństwie zarzucaliście, podcinając skrzydła i krytykując wszelkie pomysły. Potrafię być konsekwentny i pracowity, wystarczyło się mną odpowiednio zająć. Teraz sam staję się odpowiedzialnym – najpierw za siebie – mężczyzną i ten Mały, którego Ty kiedyś zostawiłeś, znalazł we mnie najlepszą opiekę.

Przerywam tym listem, a także listem do Matki lata swojego milczenia. Lata braku prawa do własnego głosu, do własnych uczuć, do tego, żebyście się mną z należytą uwagą i szacunkiem interesowali. I nie robię tego wyłącznie po to, żeby się zemścić, a już na pewno nie po to, żeby zadać Ci ból. Bo długo się przed tym broniłem, długo chroniłem Ciebie przed ta bolesną prawdą. Robię to, żeby te ciężkie uczucia, które do tej pory zwracałem przeciwko sobie, uczucia, które mnie blokowały i trawiły od wewnątrz, powodując depresję i inne choroby, znalazły wreszcie właściwych adresatów – to znaczy Ciebie i matkę. Robię to po to, żeby móc żyć i móc się dalej rozwijać. Relacja chłopaka z ojcem to jedna z najważniejszych życiowych relacji, na której opierają się inne. Muszę wiedzieć, na czym stoję, kim dla Ciebie byłem i kim dla Ciebie jestem. I to jest konieczne, uczciwe i sprawiedliwe. To nie jest tylko mój wymysł. Przeszedłem w życiu już jedną psychoterapię; drugą zacząłem, ale nie skończyłem. Od kilku lat co jakiś czas biorę leki antydepresyjne.

Pisząc te listy – otwieram sobie furtkę do normalnego, zdrowego, odpowiedzialnego życia. Jestem pewien, że mi się uda. Zamykam rozdział życia pt. „dzieciństwo”, które przez tyle lat nie dawało mi normalnie żyć, i nie jestem już więcej Waszym dzieckiem, ale – uczącym się życia i tego, jak być dorosłym – dumnym, młodym mężczyzną. Chciałem wykorzystać tę chwilę, kiedy po studiach wróciłem do domu i zastałem, że między nami – między mną a Tobą, między mną a Matką – jest mnóstwo nierozwiązanych spraw, dawnych żalów i krzywd. Żeby iść dalej – chcę Wam to przekazać właśnie w formie listów. Nie chce powielić Waszych scenariuszy – nieustannych porażek, cierpienia i braku nadziei na przyszłość.

Ten list to też szansa dla Ciebie. Że wreszcie stukniesz się w głowę i opamiętasz, przemyślisz swoje życie, przeprosisz tych, których skrzywdziłeś, i końcówkę spędzisz sensownie, godnie. Mimo cierpienia i bólu, który zadałeś – Twoje dzieci odnoszą poważne sukcesy. Zauważ to. Doceń. Zrób coś sensownego; nie wiem – zabierz gdzieś matkę, skoro oboje macie emerytury. Zwróć córce choć trochę pieniędzy, które wyłożyła na mnie, i na Ciebie. Tego co było, nie da się zapomnieć i wymazać. Są rzeczy, które nie nadają się do wybaczenia i których – przynajmniej ja – nigdy Ci chyba nie wybaczę, a na pewno nie zapomnę, bo z ich konsekwencjami będę się zmagał do końca życia. Ale nigdy nie jest za późno na zmianę. A na pewno nie jest za późno na żal, przeprosiny i próbę zadośćuczynienia. To szansa, żeby zostawić po sobie inny obraz, kiedy już umrzesz. Gdybym w to nie wierzył, ten list by nie powstał. Jak pisał Czesław Miłosz, który przeżył 91 lat: „We własnym życiu nie wolno poddawać się rozpaczy z powodu naszych błędów i grzechów, ponieważ przeszłość nie jest zamknięta i otrzymuje sens nadany jej przez nasze późniejsze czyny”. I pamiętaj – Twoje życie jest konsekwencją Twoich wyborów.

Warunkiem jakichkolwiek kontaktów między mną i Tobą są Twoje przeprosiny. Zaakceptuj też fakt, że to nie zmieni z dnia na dzień mojego stosunku do Ciebie, bo sam nie wiem, ile jest jeszcze we tłumionego żalu i gniewu, o których nie zdołałem napisać; z czasem jednak – jeśli Twoja postawa i życie pozwoli – być może uda się nawiązać jakieś poprawne kontakty, ale nigdy nie będzie to prawdziwa relacja ojca z synem, bo stracone lata są nie do odbudowania. Świadomość krzywd i przeprosiny to jednak podstawa.
Twój syn.

 

List matki do syna

Synu,

ponieważ nie udaje się nam rozmawiać spokojnie, postanowiłam napisać do Ciebie list. Już kilka dni temu dałam Ci znać o moich przemyśleniach na temat tego, jaką byłam matką dla Ciebie.

Rzeczywiście nie stanęłam na wysokości zadania, jeżeli człowiek z Twoimi zdolnościami, urodą i inteligencją nie daje sobie rady. To do nas, rodziców należało nie „wynagradzać Ci” choroby, pozwalając na wszystko i dostarczając wszystkiego, czego Ty – dziecko- sobie życzyłeś. Chciałam Ci wynagrodzić trudności, jakie niosła ze sobą choroba, i to kosztem Twoich braci, którzy też zapłacili brakiem czułej, natomiast wielce wymagającej matki. Nie musisz na ten list reagować i przebaczać mi, to ja jestem matką, a Ty moim dzieckiem i do mnie należało wiedzieć, co mam robić – a dlaczego nie umiałam, to już moja sprawa, z którą muszę sobie poradzić. Domyślam się, ile trudnych uczuć musiało moje zachowanie w Tobie wywołać. Dziecko nie jest w stanie nienawidzić matki, nie oskarżając siebie za te uczucia. Dlatego tak wszystko jest dla dziecka skomplikowane.

W dorosłym życiu tak często się oskarżamy, że nie zrobiliśmy tego, co powinniśmy, a wręcz przeciwnie – zrobiliśmy wszystko odwrotnie.

Chcę, żebyś wiedział, że mam do Ciebie zaufanie, znam Twój potencjał i bardzo bym chciała, żebyś wydoroślał i zaczął swoich talentów używać. Bardzo Cię przepraszam za wszystko, co było nie tak, co zamiast dodać Ci skrzydeł, je podcinało. Nie musisz mi nic przebaczać, pewne rzeczy są nie do wybaczenia, poradzę sobie z tym. Chcę, żebyśmy nauczyli się rozmawiać, stworzyli relacje na nowej bazie.

Jedno pamiętaj, że bardzo Cię kocham.
Twoja Mama

Pożegnanie z dzieciństwem

Żegnaj dzieciństwo niebłogie,
Srogie
Bojące, doskwierające
Żegnaj dziecko we mgle widziane,
Nieakceptowane
Żegnaj szara myszko, mała
Niedoskonała
Zegnaj dziewczynko obrażana
Nieprzytulana
Z bagażem płyniesz w Świat
Pod wiatr
Żegnajcie latawce, marzenia
Nie do spełnienia
Na czas
To co najlepsze i tak jest w Nas
Żegnajcie potrzeby niewypowiedziane
Zalane łzą
Nie na darmo szłaś drogą
Czarną tyle lat
Teraz otwiera się Świat
Witaj Życie

Opracowanie własne na podstawie Aneta Łastik „Wewnętrzne dziecko w związku”, Joanna Wawerska-Kus „Dzieciństwo bez dzieciństwa”.