Jak kochać swoje ciało?

Miłość dla siebie to również zdrowa miłość dla własnego ciała – akceptacja tego, co dostaliśmy, i pełna miłości troska o jego dobrą kondycję. Jeżeli nie ma się poczucia własnej wartości, czyli między innymi miłości dla siebie, nie tylko nie kocha się swojego ciała, ale nawet go się nie akceptuje. Nierzadko – świadomie lub nieświadomie maltretuje się je, karze, zaniedbuje, zatruwa itp. A to wszystko w mylnym przekonaniu, że się o nie troszczy.

Sporo kobiet katuje swoje ciało nadmiarem ćwiczeń, fizycznego wysiłku i autentycznego bólu. Bronią potem tego zachowania, mówiąc, że psychicznie czują się świetnie. I tak jest! A powodują to: poczucie dobrze spełnionego obowiązku, wiara w swoje słuszne działania i przyrost endorfin w organizmie. Wzrasta również poziom energii. Tylko czy nie może obyć się bez bólu? Czy naprawdę, żeby dobrze wyglądać i tak się czuć, trzeba się wcześniej nacierpieć?

Nie można jednocześnie kochać siebie i sprawiać sobie świadomie bólu.

„Nie jesteśmy w stanie oddzielić życia od ciała. Zmysły, uczucia, sam umysł osadzone są w naszej fizyczności. Nasze ciała otrzymują i wysyłają bodźce, tocząc nieustanną wymianę informacji ze środowiskiem i z innymi osobami. Ciało przechowuje doświadczenia w takim samym stopniu, co sfera uczuciowa. Doświadczenie odbija się na twarzy, dłoniach, w całym ciele, a nawet w strukturze kości. Od aspektów najbardziej materialnych do najbardziej symbolicznych, od jawnych do ukrytych – jesteśmy tym, czego doświadczamy” E. Kaschak.

To, co przeżywa zatem nasze ciało, jak jest traktowane przez innych i przez nas same, ma olbrzymie znaczenie dla naszego samopoczucia i tożsamości, dla odczuwania szczęścia.

Inaczej będzie się czuła i wyglądała kobieta, która kocha swoje ciało i z miłością o nie dba, tak by było mu dobrze, wygodnie i aby mogła się nim cieszyć. Inaczej zaś ta, która poddaje je licznym obrządkom i zabiegom po to, by imponować nim innym, coś wygrywać, udowadniać lub coś tuszować. Jeszcze inaczej czuje się ta, która nie lubi swojego ciała, nie dba o nie lub próbuje o nim zapomnieć.

Wewnętrzny rozwój Ja opiera się tak u kobiet, jak u mężczyzn w dużym stopniu na ciele. Cielesność podlega ocenom – zatem nie sposób uciec od ciągłego starania się o to, by zasłużyć na dobrą ocenę. Na przykład chodzenie w szpilkach jest niewygodne. Jednak kobiety chodzą w nich, nie skarżą się i nawet spychają poczucie dyskomfortu do nieświadomości, żeby nie burzyć iluzji – zgrabnej kobiety szczęśliwej w swoich pantoflach. Postrzegamy więc swoje ciała przez pryzmat męskiego spojrzenia, a informacje o tym, co ono docenia, dają nam media. To zaś powoduje, że pewne schematy tak mocno wdrukowują nam się do głowy, że same im ulegamy. Tworzy to wizję samej siebie.

Dbanie o siebie, troska i ładny wygląd nie muszą być narzucaniem ciału czegoś, czego nie lubi. Na co dzień wcale nie musimy być obiektem seksualnych westchnień. Myślę, że te z nas, które do tego dążą, na pewno nie kochają siebie prawdziwie. Czy chcemy miłości czy tylko pożądania? Nie warto uciekać od odpowiedzi. Często kobiety chcą być pożądane właśnie dlatego, że nie wypełnia ich miłość – własna przede wszystkim, przez co nawet nie są w stanie odczuwać miłości kogoś innego. Nie chcą się nad tym zastanawiać – brną w pożądanie, kuszą, zdobywają, doświadczają cudu tej chwili, kiedy właśnie swoim podnieceniem mężczyzna sprawia, że czują się atrakcyjne i kochane. Czują się wtedy silne. Dopiero po latach zaczynają rozumieć, a i to wtedy, kiedy ich poczucie wartości wzrośnie na tyle, by przyjąć te prawdę, iż „mężczyźni nie uprawiają seksu z kobietami dlatego, że je kochają, ale dlatego, że ich pożądają ….” Seks, nawet najlepszy, nie jest miłością, choć jako jej składnik może być piękny.

Niezbędne okazuje się tu znowu poczucie własnej wartości – ono może pomóc ciału w tym, by było lepiej traktowane. Działa to także odwrotnie: wsłuchiwanie się w ciało i postępowanie w zgodzie z jego potrzebami i zaleceniami może znacznie poprawić kobiece poczucie wartości i ułatwić drogę do miłości. Ważne jest, by kochać siebie i kochać swoje ciało, by żyć z nim w jedności psychofizycznej i nie traktować go jako towar lub narzędzie.

Kocham siebie, więc dbam o swoje zdrowie i ciało.
Kocham siebie, więc słucham swojego ciała.
Kocham siebie, więc jestem dla siebie dobra i wyrozumiała.
Kocham siebie, więc nie forsuję swojego ciała.
Kocham siebie, więc sprawiam sobie przyjemności.
Kocham siebie, więc noszę wygodne buty i ubrania.
Kocham siebie, więc mówię i myślę dobrze o swoim ciele itd.

Chodzi o to, by nie narzucać sobie niczego, co nie jest dla nas dobre i komfortowe, by kierować się właściwymi powodami, dla których coś robimy, i o to, by całość, jaką stanowią: ciało, emocje i umysł, była harmonią.

Słucham swojego ciała – wiem, po czym mój żołądek czuje się dobrze, po czym źle. Wiem, gdy ciało jest zmęczone. Chodzę spać wcześnie, nawet jeśli dziwi to wszystkich dookoła. Moje ciało jest dla mnie ważniejsze niż kiepska rozrywka. To ja wybieram sytuacje, gdzie dzieją się wspaniałe i interesujące mnie rzeczy, w których chcę uczestniczyć.

Wyrozumiałość polega na tym, że nie trzymam się sztywno różnych ustaleń – nie spaceruję przy ulewnym deszczu, nie gimnastykuję się, kiedy źle się czuje, rezygnuję z ćwiczeń, które sprawiają mi ból, nie przestrzegam bezwzględnej jakiejś diety. Pozwalam sobie również na słodkie rzeczy jeśli mam na to ochotę. Nie przemęczam się. Nic na siłę. Chcę, żeby moje ciało wiedziało, że je kocham i nie będę go do niczego zmuszać. Chcę z nim współpracować. Chodzę na masaże przy nadarzającej okazji. Kocham swoje ciało, więc go nie opinam, nie naciskam i nie krępuję. Bardzo ważną sprawą są wygodne buty. W stopach mieści się mnóstwo receptorów nerwowych. Mówię dobrze o swoim ciele. Ładnie je nazywam, rozmawiam z nim, używając starannie dobranych słów. Traktując je w taki sposób, łatwiej mi je lubić.

„Intuicja to wielka siła kobiety. Jeśli żyjemy z nią w przyjaźni, możemy znakomicie współpracować ze swoim organizmem”.

Nie sprzeczajmy się zatem o diety, bo jest ich tyle, ile wierzących w nie i przestrzegających ich osób. Wiara i miłość – to czyni kobietę zdrową. Miłość do siebie, ale także do innych i świata. Miłość w ogóle.

Serce symbolizuje miłość, podczas gdy krew symbolizuje radość. Nasze serca z miłością pompują radość do naszych ciał. Jeśli odmawiamy sobie radości i miłości, serca się kurczą i stają się zimne … Osoba, która często się martwi, w końcu wpisuje lęk w swoje mięśnie, postawę, rysy twarzy oraz organy wewnętrzne, takie jak serce, żołądek i jelita. W ten sposób staje się fizycznie predysponowana do martwienia się i jest podatna na choroby związane ze stresem. I nie musi to być widoczne na zewnątrz. Jakże często zawały dotykają kobiet pozornie silnych, opanowanych, a nawet uważanych za zadowolone z życia.

Jeśli brakuje nam miłości dla siebie, innych czy świata, zapewne brakuje nam także radości. Mówiąc o miłości, mam na myśli uczucie silniejsze niż zwykłe emocje, jakie towarzyszą nam w relacjach z partnerami erotycznymi czy bliskimi, choć ta miłość, jeśli dobra, też zdrowiu służy. Chodzi mi raczej o doświadczanie wiary graniczącej z pewnością, że świat wypełnia potężna, pełna pozytywnej energii siła, scalająca go w dobrze funkcjonująca radość. Niektórzy nazywają to Bogiem. Głównie tak pojęta miłość, która jest źródłem spokoju i pokoju, likwiduje lęk i ma lecznicze właściwości. Lęk jest przeciwieństwem miłości. Miłością można ten lęk pokonać, dochodząc do głębokiego kontaktu ze swoim wyższym JA.

Kobiety częściej niż kiedyś zapadają na choroby układu krwionośnego. Przyczyna może leżeć w rezygnacji z siły kobiecości i kobiecego – bardziej radosnego i „lekkiego” podejścia do życia. Kobiety nie tylko zajmują się dziś sprawami, którymi kiedyś zajmowali się mężczyźni, ale robią to również w charakterystyczny dla panów zimny, wykalkulowany i stresogenny sposób. Kobieta bierze dużo na swoje wątłe ramiona i może nieprzystosowane do tak ciężkiej pracy serce nie jest w stanie tego wytrzymać. Dodatkowo stara się nie płakać, by nie przejawiać słabości albo … żeby jej się tusz nie rozmazał.

W pięknej opowieści o tworzeniu przez Boga matki Anioł rozmawia z Bogiem:
„Na koniec Anioł dotknął policzka modelu.

  • Tu jest wyciek – stwierdził. Ostrzegałem Cię, że zbyt wiele chcesz z niej wycisnąć!
  • To nie wyciek – odparł Bóg ale łza.
  • Łza? A do czego służy? Spytał Anioł.
  • Wypływa, ilekroć matka czuje radość albo smutek, rozczarowanie albo dumę, ból albo samotność, albo głębie miłości.
  • Jesteś geniuszem – pochwalił Anioł.
    Bóg spojrzał na swoje arcydzieło z zadowoleniem i dumą.
  • Łza – powiedział – to jej zawór bezpieczeństwa”.

Kocham siebie, zatem dopieszczoną psychiką kontroluję dopieszczanie ciała. Nawet lekarze nie mają wątpliwości, ze istnieje znaczna korelacja pomiędzy nowotworami narządów płciowych a problemami natury seksualno-erotycznej. Silne swoją kobiecością mamy większą możliwość rozwijania zdrowych relacji małżeńskich lub partnerskich, a zatem większą szanse na uniknięcie kobiecych chorób. Potrafimy zadbać o własną przyjemność seksualną.

Rak piersi jest z kolei silnie związany z problemami z własną matką lub z dziećmi. Złe relacje na tym polu są psychologiczną przyczyną wędrówki złej energii i umiejscowienia się jej właśnie w symbolicznym miejscu macierzyństwa. Znowu wydaje się, i potwierdzają badania, że kobiety po kobiecemu mądre, spokojnie realizujące się w wybranych przez siebie obszarach i spełnione jako matki rzadziej cierpią na te schorzenia. Dzielne do przesady, współczesne siłaczki, sfrustrowane bohaterki, walczące wściekle wilczyce, często mają problem z piersiami. Inna grupa to matki przewrażliwione, nadopiekuńcze, pełne lęku i zmęczone. Jeśli kocham siebie, to regularnie się badam i otaczam specjalną troską słabsze elementy mojego organizmu. Nie można nie mieć czasu na troskę o ciało, a tym bardziej na wizyty u lekarza kontrolującego jego stan.

Samoświadomość, akceptacja siebie i pełna miłości troska o ciało jest bardzo ważna. Jeżeli potrafimy to w sobie rozwinąć i pielęgnować, to żadne okresy nie będą dla nas straszne. Oczywiście, że ciało ulega starzeniu, jednak nie muszą to być wcale procesy utrudniające nam życie czy zabierające nam jego radość.

Czy czasami nie jest tak, że próbujemy sprostać nieosiągalnym standardom? Czy najbardziej popularne lustro – telewizor – nie powoduje czasem, że tracimy kontakt z ciałem i staramy się je dopasować do obcych modeli? Kiedy oceniamy siebie czy innych ludzi, zawsze w tle jest kryterium porównań, a tym kryterium są jacyś inni ludzie. Owo tło wywiera nadspodziewanie silny wpływ nasze oceny. Wyścig kobiet, która jest szczuplejsza, bardziej zadbana, która jest lepszą kochanką, matką, która zrobiła lepsza karierę itd. W wyniku tych porównań nie pytamy zatem siebie, jak służy nam nasze ciało w ładnej oprawie, ale jak wyglądamy. To staje się najważniejsze. Katujemy się niewygodnymi butami, ciasnymi spódnicami czy spodniami i zbyt dużą ilością makijażu.

Rynek kosmetyków jest ogromny, wzrasta również liczba przeprowadzonych operacji plastycznych. To już sprawa poważniejsza, ingerencja w ciało, ból, również niebezpieczeństwo powikłań. Czy kocha siebie ktoś, kto sprawia sobie ból i naraża się na pewnego rodzaju ryzyko? Po co? Żeby oszukać innych, żeby zobaczyć w ich oczach podziw, żeby czuć się lepiej, patrząc na siebie – to chyba główne motywacje. Jednak cały ten proces radzenia sobie z wyglądem prowadzi do kierowania starań na zewnątrz, do zabierania sobie siły charakteru. Ta sama osoba, która najpierw się objadała, by zagłuszyć w sobie pustkę, brak poczucia własnej wartości czy poczucie nieadekwatności, teraz pozwoli sobie odessać tłuszcz. Zgodzi się na brutalną ingerencję we własne ciało. A co z wewnętrzną siłą? Co z miłością dla siebie? Co z akceptacją?

Jeśli nie będzie się pracować nad swoim wnętrzem, jakiś czas po najlepszych korektach urody wróci się do poziomu, który poprzedzał pierwszą operację. Będzie to znowu pewien rodzaj niepożądanego stanu emocjonalnego – smutek, pustka, lęk, złość na siebie, żal itd. Dlatego jeśli już robi się operacje plastyczne, trzeba też zrobić sobie „operacje psychologiczne” – wzmacniać duszę i charakter. To przynajmniej nadaje sens bólowi. Jest w tym szansa zastąpienia wyjściowego braku akceptacji dla siebie prawdziwą miłością własną, która to zaczyna się właśnie od akceptacji.

Akceptacja ciała oznacza dobry kontakt z własną fizycznością oraz harmonijne współdziałanie z organizmem. Kobieta, która akceptuje ciało, potrafi go słuchać. Trzeba słuchać swojego ciała i trzeba je słyszeć. Jednak możliwe jest to tylko wtedy, kiedy wsłuchujemy się w nie w wymiarze emocjonalnym i wiemy, że płynące z niego sygnały nie domagają się czekoladki, tylko …. np. radości, miłości albo poczucia sensu; że ciało nie krzyczy, iż potrzebuje kolejnej kawy, red bulla czy kokainy, ale chce naprawdę odpocząć albo dostać tlenu; że ciało nie zgadza się na jakieś rodzaje aktywności, a nawet na kontakty z niektórymi osobami, że jego gwałtowna reakcja fizjologiczna np. na bóle czy torsje to objaw uczulenia psychicznego.

Od takiej akceptacji ciała trzeba zacząć prawdziwą troskę o siebie i taką miłością zadbać o urodę. Dopiero wtedy można ciało ubierać, ozdabiać i zgodnie z własną wolą dostosowywać do stylu panującego w danym czasie.

Zaabsorbowane wyglądem i świadomość, że od niego tak wiele zależy, powoduje, że nie pozwalamy sobie na prawdziwe rozluźnienie, cieszenie się różnymi chwilami czy pełne doświadczanie emocji. Zabieramy tusz wodoodporny do kina i kiedy wzruszamy się, z przerażeniem myślimy, co się stanie, kiedy zapalą światło, a nos będzie czerwony. Gorzej – czasami hamujemy wzruszenie albo cierpienie, ponieważ zapominamy użyć odpowiedniego tuszu. I w ogóle chcemy podobać się swojemu partnerowi w każdym momencie. Czasami idzie to tak daleko, iż zamiast oddawać się w łóżku z partnerem przyjemnościom ciała, zamiast otwierać się na bycie pieszczoną i pieszczenie, kobieta myśli … jak wygląda w danej pozie, czy jej nogi są wystarczająco ładnie ułożone, a brzuch płaski! Jak można odczuć przy takim podejściu prawdziwą przyjemność? Tak bardzo zależy nam na ich pożądaniu, że zapominamy o sobie. I znowu: czym innym jest ładnie ubrane na taką okazje ciało, namaszczone, pachnące, a czym innym brak akceptacji dla niego i ciągłe świadome, czy podświadome poprawianie. Pierwsze to celebracja, drugie – danina w zamian za „miłość”. Niestety, nie mając poczucia własnej wartości, szukamy jej na zewnątrz. Mężczyzna, pożądając kobietę, uważa ją niejako za atrakcyjną, daje temu wyraz i przez to ona sama czuje się bardziej atrakcyjna.

Nie zmienimy nic naprawdę i trwale na zewnątrz, jeśli nie zmienimy swoich wnętrz, jeśli nie odkryjemy i nie umocnimy siły kobiecości. Pozytywny kontakt z lusterkiem może być jedynie efektem pozytywnego kontaktu z naszym wnętrzem. Dlatego zanim zaczniesz szukać w lustereczku prawdy o swoim pięknie, zawsze powiedz do twarzy, którą tam widzisz: „KOCHAM CIĘ”. I uśmiechnij się promiennie. To po prostu TY.

To moja twarz, która patrzyła na twarzyczki moich małych córeczek.
To moja twarz, na której moja mama liczyła z miłością piegi, których już nie mam.
To moja twarz, którą obsypywał pocałunkami kochający mnie mężczyzna.
To moja twarz, która z otwartymi ustami dziecka przyglądała się morzu.
To moja twarz, która dziś tak bardzo przypomina mi czasami matkę.

Opracowanie własne na podstawie: Iwona Majewska-Opiełka „Siła kobiecości”.