Odważyć się zdjąć maskę i stać się autentycznym to nie lada wyzwanie

Jedność, której wszyscy niespokojnie szukają, istnieje. Idealną istotę i jedność znajdziemy we własnym wnętrzu. Każdy z nią się urodził, ale rzadko kto sobie przypomina. Spoczywa ona w nas jak pestka słonecznika, która od zarania przechowuje wszystkie informacje. Ziarno słonecznika, rosnąc, nigdy nie zastanawia się, czy chce stać się jabłonią. Rośnie i staje się najlepszym słonecznikiem, jakim potrafi.

Ludzki wzrost najczęściej nie przebiega tak niezakłócenie i jednoznacznie. Ograniczenia wychowania, wymagania rodzinne i wpływy społeczne są jak manipulacje genetyczne na ziarnie słonecznika. Z biegiem czasu pozostawiają tak silne ślady, że nawet nie przeczuwamy własnej, pierwotnej doskonałości. Nasza istota znika nam z pola widzenia, ponieważ z zakłóceń, ograniczeń, oczekiwań i przeciążeń stworzyliśmy niezliczone pola napięć, które jak gęsta pleśń otoczyła ziarno. Brakuje nam korzeni i naturalnych impulsów skłaniających do swobodnego działania. Straciliśmy poczucie naturalnego połączenia i nie rozumiemy, że nie jest to połączenie ze światem zewnętrznym, ale z tym co wewnątrz. Nie mamy dostępu do źródła, do naszej naturalnej, silnej i intuicyjnej żywotności. Prowadzi to do wytworzenia twardej skorupy wokół tej rzekomo niebezpiecznej pustki. Tak powstaje rola, którą gramy i osobowość, za którą się uważamy. Czasami identyfikujemy się z nią tak silnie, że stopniowo zapominamy kim jesteśmy. Zachodzimy w głowę, czy nie lepiej być jabłonią. Może słonecznik nie jest taki zły? Bez kontaktu z naszym właściwym bytem prowadzimy ciągłe poszukiwania „czegoś”, czujemy się przy tym rozdwojeni i rozdarci między sprzecznymi potrzebami – jest wśród nich tęsknota za wolnością, jak i potrzeba bliskości. Ledwo przeżyliśmy namiętność, a już się jej boimy. Uniesieni marzeniami, lądujemy przed ścianą niepokonanych blokad. Wspaniałomyślność splata się ze skąpstwem. Targają nami sprzeczności; to co gorąco kochamy, i to, co odrzucamy, rzeczy świadome i nieświadome napędzają nas, każą szukać.

Próbując odnaleźć szczęście w życiu, szukamy równowagi i harmonii w naszym wnętrzu, powrotu do właściwego bytu. Poszukujemy ziarna, nie wiedząc, jak do niego dotrzeć. Najczęściej nawet nie zdajemy sobie sprawy z jego istnienia. Drogocenny skarb spoczywa pod warstwą pleśni wewnętrznego napięcia. Pochodzi ono po pierwsze stąd, że więzimy w sobie wiele spiętrzonych i nieprzepracowanych uczuć, a oddzielone od naszego dawnego, całościowego istnienia, rozdrobnione i niewystarczająco odżywione części osobowości walczą między sobą. Panuje w nas chaos i dezorientacja. Ta wewnętrzna mieszanina najczęściej nie przedostaje się zbyt wyraźnie do naszej świadomości. Czujemy tylko, że czegoś nam brakuje do spokoju ducha i szczęścia, więc szukamy prędko środka zaradczego, rozglądając się za udoskonaleniem i uzupełnieniem na zewnątrz.

Bywa tak, że pokazujemy się z idealnej strony, pokazujemy te strony, które uważamy za godne uwagi i uznania. Z biegiem lat robimy to automatycznie. Nie czując akceptacji, opanowujemy wzorowo swoją rolę i zapominamy o naturalnej jedności naszego ziarna. Pokazujemy ludziom swoje strony godne uwagi. Na głębokim, podświadomym poziomie próbujemy sprostać starym rodzinnym i nowym społecznym oczekiwaniom. Zachowując się jak ideał, staramy się zataić mniej atrakcyjną część naszej osobowości.

Wszyscy nienawidzimy naszych duchowych, umysłowych i fizycznych „wałków tłuszczu”. Pokazują one drugiej osobie nasze niedoskonałości, budząc w nas wstyd i wściekłość na siebie samych, zatem odsuwamy się od nich z gorsetem na ciele. A jeśli to nie pomaga, chcemy się ich pozbyć. Próbujemy odzwyczaić się od palenia, przejść na dietę, pić mniej alkoholu, mniej pracować i pokazać się od najlepszej strony. Nigdy jednak nie wpadliśmy na pomysł, żeby przyznać się do tego, że coś nas boli lub nam dolega, że w rzeczywistości czujemy się samotni lub bezradni, że się czegoś boimy, gdy oddajemy się słodkiej pokusie w formie tabliczki czekolady. Że czujemy się skrępowani lub zakompleksieni, gdy niedbale palimy papierosa lub swobodnie pijemy alkohol. Nie chcemy być słabi i nie chcemy mieć wałków tłuszczu, więc walczymy siłą woli ze słabościami i mankamentami – w końcu z sobą.

Nie papieros, kawałek czekolady, zbyt dużo pracy (lub innego jakiegoś działania), piwo itp. daje nam przyjemność. Każda używka służy do przezwyciężania wewnętrznego, subiektywnego nieprzyjemnego uczucia napięcia, na które reagujemy. Przyjemne uczucie nie jest rzeczywiście przyjemnością, lecz zagłuszonym wyrzutem sumienia, który nie znika. Nasza uwaga zostaje od niego odwrócona tak długo, jak długo działa używka. Odnosi się to także do większości związków, w których konsumujemy partnerów jak narkotyki przeciw naszej wewnętrznej pustce. Zamiast stale uciekać przed wewnętrznym bólem, lepiej przyjrzeć się sobie. Zawsze czegoś szukamy, do czegoś dążymy, niezależnie od tego, czy chodzi o partnera, jedzenie, picie, palenie itd. Jedząc, szukamy ciepłego, pożywnego kontaktu fizycznego. Alkohol pomaga nam wyzwolić odrętwiałe, tłumione uczucia – po kilku kieliszkach rozluźniamy się, stajemy się swobodni i wielkoduszni. Papieros ma dać wolność – potrzebujemy go przy telefonie, podczas rozmów, gdy rozmyślamy, a partnerzy mają być lekiem na całe zło i wrócić nam jedność i doskonałość.

Dawne poczucie jedności, poszukiwanie kontaktu fizycznego, żywo płynących uczuć, bliskości lub wolności zostało kiedyś w naszym życiu przerwane, niespełnione, potępione lub odrzucone. Nie mogliśmy znieść wywołanego tym bólu. Lepiej było zatem odciąć się od tych potrzeb. W końcu doprowadziliśmy siebie i otoczenie do przekonania, że niczego nie potrzebujemy. Ból wprawdzie ucichł, nikt nie może nam nic zrobić, ale doskwiera nam wewnętrzna pustka.

Bez uczuć i głębokiego kontaktu z innymi ludźmi nie możemy stać się całością. W uzależnieniu odnajdujemy na mgnienie oka coś, co wypełnia nas na powrót, na moment przywraca spokój. Prędzej czy później wszyscy musimy jednak stwierdzić, ze wpadliśmy w błędne koło. Nic nie otrzymaliśmy, a potrzebujemy coraz więcej, odprężenie trwa chwilę.
Dopiero gdy zbierzemy się na odwagę, żeby ponownie poczuć to, przed czym się regularnie znieczulaliśmy, czego unikaliśmy, gdy wrócimy do właściwego poszukiwania i uzależnienia, wtedy możemy wyzdrowieć i dać sobie to, czego nie dostaliśmy. Gdy odważnie ruszymy tą drogą, uzależnienie staje się zbędne. Wówczas właśnie przekształcamy je w nową siłę.

W ten oto sposób musimy postępować z odrzuconymi i wypartymi częściami osobowości, jeśli dążymy do związku dającego trwałe szczęście. Wszyscy dysponujemy zbiorem masek, które nałożyliśmy warstwowo. Chcemy być czułymi partnerami, troskliwymi rodzicami, uczynnymi kolegami, wiernymi przyjaciółmi. Nauczono nas kiedyś, że dobrze grać te wszystkie role i przyjęliśmy nasz osobisty system wartości z całym bagażem oczekiwań – co należy, co wypada, co powinnam/powinienem, nie to co chcę, krzywdzę Cię jeśli wyrażam swoje uczucia, potrzeby, wyrażam swoje zdanie.

Co się stanie, jeśli nie spełnimy oczekiwań?

Już w dzieciństwie nauczyliśmy się, że zależnie od zachowania jesteśmy dobrymi lub złymi dziećmi. Nauczyliśmy się ukrywać i kamuflować to, co złe, ale mimo prób sprostania wzorowi dobrego człowieka czają się w nas zupełnie inne potrzeby. Jako dzieci chcieliśmy być nieokiełznani i głośni, chcieliśmy eksperymentować, badać, chcieliśmy wszystkiego i jeszcze więcej. Do dziś tęsknimy skrycie za wielką namiętnością, szaleństwem, mamy wielką ochotę wrzeszczeć co sił w płucach, a niemożliwe do zaspokojenia potrzeby wpędzają nas bezlitośnie w konsumpcję. Tłamsimy to w sobie. Wolimy zagryźć wargi i pokazać się z najlepszej strony. Skoro nie jest to możliwe, budujemy „objazd” dla wszystkich naszych tęsknot, uczuć i potrzeb: jemy zachłannie, raczymy się alkoholem, palimy papierosy, przepracowujemy się.

Choć udajemy, że ta nasza niezasługująca na akceptację, „zła” strona nie istnieje, choć staramy się ją ukryć, odrzucić, zrekompensować ją pozytywną rolą lub po prostu zapomnieć o niej, ona nie zniknie. Przeciwnie – wszystko co wyparliśmy ze świadomego postrzegania, bo wydaje się nie do przyjęcia, powraca na „objazdach” w zniekształconej formie i ze zdwojoną siłą w bliskich i dalszych relacjach. Czasami tracimy panowanie nad sobą, przemilczamy i oszukujemy, zdradzamy i pozwalamy zdradzać, żądamy jeszcze więcej. To nie nasza wina, to druga osoba doprowadziła nas do „białej gorączki”, unieszczęśliwia nas. My robimy wszystko dobrze…

„JEŚLI NIE ODCZUWAMY SAMYCH SIEBIE, NIE MOŻEMY RÓWNIEŻ ODCZUWAĆ INNYCH, JEŚLI NIE SŁYSZYMY I NIE ROZUMIEMY SIEBIE, NIE MOŻEMY SŁYSZEĆ I ROZUMIEĆ INNYCH, JEŚLI NIE UFAMY SOBIE, NIE UFAMY INNYM …”

Opracowanie własne na podstawie: Eva-Maria Zurhorst „Kochaj siebie a nieważne, z kim się zwiążesz”

Kuba Badach “Wracam do Siebie”